Są miejsca, których myślami objąć nie mogę. Tak jest z Florencją. Mieszkałam tam dość długo, chodziłam krętymi uliczkami między wystawnymi palazzi, jeździłam na rowerze, a niekiedy nawet na motorino. Szukałam swoich ścieżek. Od czasu do czasu wybierałam się do niewielkiego Fiesole, na wzgórzu nad miastem. Fiesole to przede wszystkim centralny plac, przy nim kilka kawiarni, kościół z campanile czyli tak ważną dla średniowiecznych miast dzwonnicą, lokalnym centrum informacji. Tam pod kościołem franciszkanów jest mały placyk. Pachną cyprysy, a wieczorem słychać świerszcze. Przychodzą tam zakochani, siadają na ławce i patrzą na spektakl- zachód słońca nad Florencją. Z przyjaciółmi zrobiliśmy sobie tam kiedyś ucztę, na której podano tylko wino i chleb, wspaniały, wypieczony pachnący rozmarynem panino . Zmierzchało. Spektakl na górze konkurował z tym na dole. Nad nami- rozgwieżdżone niebo, najpierw w kolorze najszlachetniejszego ultramarynu, potem ciemniej...