Bergamo. Giovanni Bellini, piękno, które zbawia.
Bergamo. Moje ukochane, kamienne miasto. Dumnie nazywane małą Wenecją, choć nie ma w nim żadnych kanałów. Zamiast lazuru laguny okala je szarość kamieni, diadem murów na wypiętrzonym gdzieś w centrum Lombardii wzgórzu. Jestem tu po raz kolejny i coraz wyraźniej czuję, że to miasto lubię bezwarunkowo. Byłam tu jesienią i zimą, w deszczu, słońcu i we mgle, szczęśliwa zupełnie i potencjalnie, radosna i odrobinę smutna, zmęczona i wypoczęta. I zawsze to miasto w sposób doskonały wyrównuje dla mnie amplitudy. Dziś chodziłam ulicami, po których biegały karnawałowo przebrane dzieci. Tutejszy bruk i różnobarwne kamienie, którymi wyłożone są ważniejsze place pokrywało barwne confetti. Kolorowa rzęsa confetti unosiła się także na wodzie w tutejszych fontannach. Na niebie przesuwały się bezkształtne chmury, a miasto spowijał filtr szarości, w którym wszystko stało się tak wyraźne. Dzień gwarny i zwyczajny. Tak inny od nocy, w która byłam tu poprzednim ...