10 lut 2017

Powiśle, Powiśle



Ten fragment Warszawy jest wyjątkowy, choć może mogłabym powiedzieć to o każdej innej dzielnicy, która stała się moja.

Powiśle. Część miasta uszyta ze swojej zależności. Kiedyś portowa i fabryczna, dawna dzielnica ubogich i przepracowanych, rewir piaskarzy i rybaków. Na starych zdjęciach widać tutejszą odwieczną anarchię budowlaną. Obok wystawnych domostw liche kwatery robotnicze. Dzielnica od zawsze poddana "wyższemu" miastu tuż obok. Wyłożona jak barwny kobierzec na progu spokojnej rzeki.

Jest w pewnym sensie suteryną miasta. Przecinają ją wiadukty mostów, udające, że prawa i lewa strona Wisły stanowią wspólny krwiobieg.

Po dziesiątkach schodów można wkroczyć z jej nizinnych terenów na miejski salon, na piano nobile, wiaduktem Mostu Poniatowskiego, przez Aleje Jerozolimskie, przez Foksal, do Nowego Światu i Chmielnej, przez Tamkę do Świętokrzyskiej. A także kapryśnymi Oboźną i Karową albo dalej legendarną Bednarską, gdzie można usłyszeć strojenie instrumentów z okien szkół muzycznych... Ku Krakowskiemu Przedmieściu, albo wzdłuż Mariensztatu, koło kościoła św. Anny, który przecież osuwając się stał się kiedyś ofiarą skarpy tworzącej całą tutejszą malowniczość.

Każda nazwa niesie w sobie historię, każda mieści funkcję.

Powiśle, ta fabryka miasta, w której jeszcze sprzed lat pamiętam zapach czekolady, z zakładów chyba Wedla. Dziś błyszczą rozbite szyby starych budynków. Ceglana architektura przemysłu. Obok banery deweloperów.

Malownicza rdza tutejszych mostów przegląda się w przemywającej brzegi wodzie Wisły.

Ciekawią mnie jej ulice. Tworzą tu tak gęsta siatkę, dobrą do wieczornych spacerów. Leniwy Solec. Jednokierunkowa Smulikowskiego- czemu jest przełamana na pół, pod kątem prostym? Opuszczony przez pieszych dolny odcinek Tamki. Przedzielona mostem ulica 3 Maja, gdzie w jednym z budynków zachowały się podobno jesionowe, fornirowane windy, otwierane kluczem. Teraz jak przed wojną ich stare, odnawiane mechanizmy wożą mieszkańców, proszonych archaicznie o ciche zamykanie drzwi.

Ta dzielnica jest jak wielokrotnie cerowane ubranie. Niewielu już martwi się, by szew był niewidoczny i przez tutejsze ulice prześwitują te wszystkie wstawki i niedopasowania, gdzie różni się albo tkanina, albo wzór. Ikona postmodernistycznego myślenia. Eldorado warszawskiego melanżu.

Zastanawiam się, gdzie tu umieścić piaskarzy z obrazu Gierymskiego. Albo gdzie zabrzmiałby gwar ze Święta Trąbek, gdzie ten świat, którego nie ma.







Powiśle, kolorowy patchwork. Społeczna soczewka Warszawy. Źrenica miasta.

Gdzieniegdzie przetrwał jeszcze nawałnicę gentryfikacji zakład szewski albo naprawa zamków błyskawicznych. Obok rozsiewają się dziś umiarkowanie popularne lokale, ogrody, których właściciele zerwani z łańcuchów korporacji realizują swój sen. Gotują dawno zapomniane warzywa, celebrują sezony. Nie martwi ich brak obłożenia wszystkich stolików. Na parapetach cierpliwie ustawiają kwiatki. Przecierają kieliszki spoglądając w okno.

To tu są te jasne bulwary, wzdłuż Wisły, która na początku wiosny niekiedy trochę terroryzuje możliwymi podtopieniami, ale poza tym czasem spokojnie i majestatycznie płynie sobie jak dziś, gdy niesie cienkie, mleczne kożuchy kry na swoim miękkim kręgosłupie.

Lubię tutaj biegać. Trochę z żalem, że Centrum Kopernika przerywa moją arterię, że dalej nie pobiegnę wzdłuż rzeki i muszę wpuścić się w substancję miejską, by dotrzeć do Starówki, jeśli czas na to pozwala.

Biegnę o poranku i patrzę jak mostami nadjeżdżają wszystkie SKM-y, które użyźnią w ciągu dnia tę warszawską glebę.

Powiśle.

Dzielnica różnic. Dzielnica starych murów i aksamitnych apartamentowców. Miejsce dla graffiti z frustracją wyrzucającego to, co złe i marmurów celebrujących dzień dzisiejszy.

Podziemny charakter wzmagają mosty, pod których arkadami trzeba tu codziennie przechodzić. Można wtedy poczuć coś na kształt trwogi, gdy nagle, na górze przejedzie pociąg, dajmy na to z Gdańska albo Białegostoku.

Wtedy czuje się czym to miasto oddycha, zasilane wciąż nową tkanką.


Lubię chodzić ulicami Powiśla. Wzdłuż Solca albo przez te wszystkie nieuregulowane parki.
Na przykład ku warszawskiej Syrence, z podniesionym mieczem. Spiżowo-spokojnej. Nieruchomej i wytrwałej, postawionej na kawałku ziemi burzonej turbulencją...zbyt dużych ambicji, zbyt wielkich szans, które rozkładają na łopatki ledwie dyszącą, starą postać miasta.

Justyna Napiórkowska

Aleksander Gierymski, Święto trąbek, 1884, Muzeum Narodowe w Warszawie
Aleksander Gierymski, Piaskarze, 1887, Muzeum Narodowe w Warszawie
fot. Warszawa, Justyna Napiórkowska 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz