Wiślica. Byłam tam jakiś miesiąc temu. Chciałam potem szybko usiąść do komputera i na gorąco napisać, zwłaszcza, że obiecałam wówczas komuś, że o Wiślicy właśnie pisać będę. Bardzo dziękuję, tamtejszy Rozmówco, za bardzo ciekawą wówczas rozmowę. Bardzo przepraszam za opóźnienie.
Jeśli mój blog może przyczynić się, że w sezonie choć garstka osób do Wiślicy trafi- to oto zaproszenie.
Może będzie przesadą, jeśli powiem, że do Wiślicy trudno dojechać. Mieści się w samym centrum Polski, w miejscu, gdzie krajobraz przypomina obrus bożonarodzeniowy, pod którym jest sianko. Niby równinnie, a jednak ziemia się marszczy, malowniczo snuje, krajobraz faluje. W bliskim sąsiedztwie Wiślicy pejzaż jest naprawdę wyjątkowy. Dojechać tam można drożynką, którą unijne gwiazdki aktualnie tuningują na równą, gładką i europejską. Droga jest jak wstążka rzucona na pola, płynie malowniczymi zakolami. W pewnym momencie w dalekim tle pojawia się czerwień kolegiaty. Jeśli twórcy francuskiego gotyku wierzyli, że osiągnęli smukłość, to naiwną tę wiarę zawdzięczają nieobecności w Wiślicy. Może przesadzam, ale kolegiata w Wiślicy ma w sobie coś tak czystego, tak subtelnie pnącego się do góry, gdy stoi się pod jej murami, to kamienne ściany wydaja się podpierać nieboskłon. A może to tylko moje wrażenie, wynik euforii, że znalazłam się w miejscu, do którego wcześniej tak wiele razy się wybierałam?
W centrum miejscowości jest plac, akurat rozkopany przez trwające prace. Dla mnie to jak archeologiczna ciekawostka. Zaglądam w dół, gdzie dzielni inżynierowie układają nowy labirynt rur. Może uda się zobaczyć fragment romańskiego miasta? Bo współczesna Wiślica zbudowana jest na fundamentach tej pierwotnej, romańskiej. A pod spodem jeszcze inne skamieliny, świadectwo świętokrzyskiego morza, które szumiało tu przed milionami lat.
Kiedyś Wiślica była ważnym miastem. Dziś jest trudna do zdefiniowania, ale z pewnością już nie tu krzyżują się najważniejsze szlaki. Jednak własnie to lubię - poczucie minionej chwały, które sprawia, że wiślickie zabytki są jak wybitna śpiewaczka operowa w opustoszałym teatrze. Zgasili już światło, a ona stoi i czeka.
W kolagiacie jeszcze cudowne polichromie. Rzecz dla dość ambitnych, bo przedstawienia zachowane są cząstkowo. Wśród nich- cudowna scena wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. Te zapamiętałam. A w prezbiterium- uśmiechnięta Madonna, nazywana Madonną Łokietkową. Jeśli widzieliście kiedyś uśmiechnięte anioły z gotyckiej katedry w Reims, to ta Madonna ma podobny wyraz twarzy, ale jest raczej romańsko solidna, niż gotycko powabna.
Obok kolegiaty - dom Długosza. Miejsce, gdzie kształcili się królewscy potomkowie. W murze kolegiaty- piękna płyta fundacyjna, na której król zgodnie z wymogami PR epoki kazał się zilustrować w scenie darowania kościoła Marii, Matce Bożej. Cudowna. W końcu w Polsce tak niewiele zachowało się obiektów tej klasy. Nawet tu, kościół w dużej mierze jest rekonstrukcją, po tym , gdy zniszczyły go armaty I Wojny Światowej.
Rynek wiślicki jest spokojny i cichy. Pusty. Otwarty jeden bar, trochę jak relikt przeszłości. W powietrzu zawieszony zapach peerelu, ale jest sentymentalnie. Dla mnie szklanka buskowianki i w drogę.
W Wiślicy nie udało mi się zobaczyć słynnych płyt wiślickich, potężnych bloków kamiennych w wyrytymi postaciami orantów. Ale wrócę. I Wy też się wybierzcie.
Justyna Napiórkowska
www.osztuce.blogspot.com
Pięknie to Pani opisała, tak że już się wybieram do Wiślicy. Takie miejsca trzeba dostrzegać, nie zapominać o nich. Pani Justynko, proszę nie znikać na tak długo!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Proszę koniecznie wybrać się do Wiślicy. A także w okolice- na przykład do Pińczowa.
OdpowiedzUsuńZ Pani opisu można niemal poczuć klimat tego miejsca. Bardzo podoba mi się taki styl opowiadania o podróżach i miejscach wyjątkowych.
OdpowiedzUsuń