Albrecht Dürer, Trawa, 1503, Albertina, Wiedeń
Tworzę zatem swój zielnik. Złożony ze zdań, z obserwacji, z obrazów. Konstruowany z uwagą.
Zbieram niedosłowne eksponaty podczas biegów, rozglądając się uważnie.
Biegi uprawiam z gorliwością neofity, wśród przyrody, ponad 300 kilometrów od stycznia. Najpierw po skrzypiącym śniegu, potem po twardym, przemarzniętym jeszcze gruncie, niekiedy- jak dziś - w ciężkim powietrzu, a niekiedy- jak wczoraj, po ziemi miękkiej jak lignina, bo nasączonej wodą całodniowego deszczu.
Biegnę, zatrzymuję się, a roślinki i ich doroczne rytuały układają się w słowa, które potem wystarczy spisać.
A zatem- nastał początek maja.
Kapryśny, chwilami zimny, ale potem równoważący to oszałamiającymi zapachami, pięknem, które dotyka wszystkich zmysłów. Wdziera się skutecznie także w obszary duszy. Jak roślinki, które wyrastają gdziekolwiek, żywione mocą swoich nasionek. Na przykład w szczelinie drewnianej ławki, gdzie nasionko musiało upaść z pobliskiego drzewa i teraz jego wiotka łodyżka próbuje udawać młody, dobrze zapowiadający się klon.
Kasztany rozpostarły konstrukcje swoich liści. Tworzą już gęste, nieruchome sklepienie, przez które nie przenika już ani błękit nieba, ani kropla deszczu. Naturalnie, na przełomie kwietnia i mają kwitną. Ustawiają stożki kwiatostanów, jak wyszywane, różowe suknie. Ta gęstwina przypomina mi sklepienie Sala delle Asse w Mediolanie. Leonardo da Vinci wypełnił je gęstymi splotami roślin, iluzją lasu wstawioną w samo centrum Pałacu Sforzów.
Leonardo da Vinci, freski w Sala delle Asse, ok 1498, Mediolan
Na świerkach pojawiły się wypustki, które z daleka wyglądają jak odsłonięte palce w rękawiczkach- mitenkach. Inne wiosenne przyrosty przypominają grube, jasnozielone włosia pędzelków, teraz zbitych, ale których igiełki wkrótce się rozpierzchną i najeżą. Potem ich jaskrawa zieleń będzie z czasem się tonować, kameleonim, powolnym procesem równać się z ciemną i błyszczącą zielenią całości.
Mlecze reagują na słońce. Otwierają do niego swoje tarcze, udając w tej swojej barwie dalekie i ambitne pokrewieństwo roślin i gwiazd. Wieczorem, na noc, składają swoje płatki jak parasole. Trochę później, już po przekwitnięciu ukazał je Dürer na akwareli z wiedeńskiej Albertiny.
Migdałek zmarzł i jest go bardzo żal. Stoi teraz, smętny, zbladły, bez blasku. Rozpościera wciąż pióropusz gałęzi. Obfite deszcze ostatnich dni dosłownie zmyły z niego ten dziarski róż, który zapowiadały jeszcze nie otwarte kwiatki kilka tygodni temu. Potem jedna zimna noc je zmroziła i cały proces otwierania kwiecistych pączków został zatrzymany. Drugi sezon z rzędu, bez triumfalnego kwitnienia.
Za to wzeszły tulipany. Wyrosły z cebulek przywiezionych w zeszłym roku z Holandii, jeszcze dwa tygodnie temu dosłownie kurczące się z zimna. Były wtedy otulone w swoje grube liście, pokryte matową patyną, w dotyku chłodne, a przy poruszeniu tak szczególnie szeleszczące. Rozkwitłe cebulki włożyłam w ziemię w kwietniu zeszłego roku. Gdy przekwitły, po pyszałkowatym wyłanianiu się znad traw, zostały z nimi zrównane szybkim cięciem, gilotyną kosiarki. Tak podobno się zaleca, by łodyżka nie pobierała cennych substancji z cebulki. Cebulki zatem poskromiły próżność, przez pewien czas pozostały w miękkich, czarnych podziemiach.
Jeden z tulipanów według mojej pamięci miał być czarny, a tymczasem wszystkie są karminowe.
Ale to dobrze.
Niech nie wszystko będzie według mojej pamięci. Niech nie wszystko będzie według moich oczekiwań.
PS Wieczorna burza z gradobiciem postrącała kolejne, rdzewiejące już płatki kwiatów wiśni... Poprzewracała też tulipany. Leżą teraz na mokrej ziemi, a ja się zastanawiam, czy wstaną. Lekcja pokory, zaiste.
Z drugiej strony- to była piękna burza. Najpierw salwy, rozbłyski, a potem wielogodzinny pochód deszczu, który skończył się chyba nad ranem :).
Justyna Napiórkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz