Jadąc kilka dni temu przez Warszawę, a właściwie zatrzymana w korku na trasie Siekierkowskiej, patrzyłam na wpięty w niebo profil warszawskich wieżowców. Po niebie krążyły blade chmury, w sumie niewinne i sielskie.
Pomyślałam wówczas o niezwykłym obrazie, w których chmury tworzą prawie apokaliptyczną wizję. I to nad miastem, którego sama nazwa sugeruje surowe piękno: Toledo.
Obraz El Greca nagle wydał mi się jednym z najważniejszych, najciekawszych jakie znam. Kazał dostrzegać podobieństwa w skłębionych chmurach na niebie nad Brukselą. Przez ostatnie dni chyba przedzierały się tu fronty każące opierać się ciężkiemu, deszczowemu kłębowisku na ażurowych iglicach tutejszych wież.
***
Chciałam patrzeć na "Widok Toledo" neutralnie. Bez wiedzy. Bez fachowego instrumentarium.
Po prostu patrzeć. Przyglądałam się reprodukcjom, zerkałam na ten obraz rano i wieczorem, i za każdym razem ten widok pozostawał dla mnie jak za zamkniętym oknem, odrobinę niedostępny. Każda próba pełnego zrozumienia jego tajemniczej mocy kończyła się porażką. Czułam wielką bezradność. Ale także - naturalnie - podziw.
A przecież zamknięty w nazwie temat jest po prostu widokiem Toledo, wedutą wschodniego brzegu miasta przeciętego szerokim pasmem Tagu.
Toledo ustawione jest na potulnie gnących się wzgórzach. Wśród zieleni wyrastają opalizujące w świetle szare budynki. Podobno topografia w obrazie jest odrobinę niezgodna z wyglądem rzeczywistym, ale ten widok miasta jest raczej obrazem emblematycznym.
Na niebie nad Toledo z obrazu zwoje chmur podświetlane są słońcem. Ich brzegi stają się miękkie, przeczesane światłem. Jak zza gęstej makatki, gdzieniegdzie lśni jasna poświata.
Samo miasto wygląda jak potężny, zbielały szkielet. Chropowaty, zwietrzały, żebrami wrastający w ziemię.
Skorupę murów otula miękka zieleń. Tam, w Toledo może być tak intensywna pewnie tylko przez ułamek roku, zanim nie wypali jej słońce.
Tyle w tym obrazie niepokojących znaków...
Jednocześnie jednak to rozsypane na wzgórzach miasto tak pięknie lśni pod sczerniałym niebem. Zarysowane dotknięciami bieli budynki błyszczą tu perłowym blaskiem.
Widok z Toledo, dziś zawieszony w nowojorskim Met był jednym z kilku obrazów pozostających w pracowni artysty w chwili jego śmierci. To zwykle nie jest sprawa przypadku. Cóż takiego kierowało malarzem, że przez długie miesiące pracował nad tym płótnem?
Po prostu patrzeć. Przyglądałam się reprodukcjom, zerkałam na ten obraz rano i wieczorem, i za każdym razem ten widok pozostawał dla mnie jak za zamkniętym oknem, odrobinę niedostępny. Każda próba pełnego zrozumienia jego tajemniczej mocy kończyła się porażką. Czułam wielką bezradność. Ale także - naturalnie - podziw.
A przecież zamknięty w nazwie temat jest po prostu widokiem Toledo, wedutą wschodniego brzegu miasta przeciętego szerokim pasmem Tagu.
Toledo ustawione jest na potulnie gnących się wzgórzach. Wśród zieleni wyrastają opalizujące w świetle szare budynki. Podobno topografia w obrazie jest odrobinę niezgodna z wyglądem rzeczywistym, ale ten widok miasta jest raczej obrazem emblematycznym.
Na niebie nad Toledo z obrazu zwoje chmur podświetlane są słońcem. Ich brzegi stają się miękkie, przeczesane światłem. Jak zza gęstej makatki, gdzieniegdzie lśni jasna poświata.
Samo miasto wygląda jak potężny, zbielały szkielet. Chropowaty, zwietrzały, żebrami wrastający w ziemię.
Skorupę murów otula miękka zieleń. Tam, w Toledo może być tak intensywna pewnie tylko przez ułamek roku, zanim nie wypali jej słońce.
Tyle w tym obrazie niepokojących znaków...
Jednocześnie jednak to rozsypane na wzgórzach miasto tak pięknie lśni pod sczerniałym niebem. Zarysowane dotknięciami bieli budynki błyszczą tu perłowym blaskiem.
***
Kilka wątków przy myśleniu o tym obrazie powraca. Na przykład zastanawia mnie kreteńskie pochodzenie artysty.
Nazywany w Hiszpanii Grekiem, przez długi czas określał się jako rezydenta, a nie stałego mieszkańca Toledo. W podpisach swoich prac pozostał Dominikosem Theotokopulosem.
Wikipedia nie wspomina o Fodele, mówiąc, że Dominikos urodził się w Iraklionie, ówczesnej Kandii, na poddanej Wenecji wyspie. Na Krecie trwa jednak cichy spór o miejsce urodzenia malarza.
Będąc kilka lat temu na północnym wybrzeżu Krety, pojechałam tam, gdzie prowadziły drogowskazy- do owego spornego miejsca urodzenia El Greca. Do Fodele dojeżdża się od strony wybrzeża przekraczając gęste pasmo gór. Dzielące od morza wzgórza pokrywają kamienie o kolorze rdzy. Wśród nich gdzieniegdzie widać wychudzoną kozę, poszukującą jakiegoś źdźbła trawy. Po chwili jednak, gdy zniknie już lazur morza i brama gór zostanie przekroczona, wjeżdża się do niebywale zielonej krainy. Nawet wtedy, gdy tam byłam, na przełomie lipca i sierpnia, zieleń była niewiarygodnie soczysta - szczególnie jak na tę spieczoną słońcem ziemię.
Aksamitna zieleń z widoku Toledo od razu wydała mi się odległym wspomnieniem właśnie tej zieleni z Fodele.
Być może Dominikos nie urodził się tam i próżne są wysiłki mieszkańców tej maleńkiej wioski powołujących się na wspólny rdzeń nazwiska, ale i genetycznie zapisane podobieństwo co niektórych do El Greca. Jednak niebo i ziemia wyglądają tam jak te, które znam z "Widoku Toledo". Są jak przeszczepiona tkanka wspomnień z odległej wyspy.
Nazywany w Hiszpanii Grekiem, przez długi czas określał się jako rezydenta, a nie stałego mieszkańca Toledo. W podpisach swoich prac pozostał Dominikosem Theotokopulosem.
Wikipedia nie wspomina o Fodele, mówiąc, że Dominikos urodził się w Iraklionie, ówczesnej Kandii, na poddanej Wenecji wyspie. Na Krecie trwa jednak cichy spór o miejsce urodzenia malarza.
Będąc kilka lat temu na północnym wybrzeżu Krety, pojechałam tam, gdzie prowadziły drogowskazy- do owego spornego miejsca urodzenia El Greca. Do Fodele dojeżdża się od strony wybrzeża przekraczając gęste pasmo gór. Dzielące od morza wzgórza pokrywają kamienie o kolorze rdzy. Wśród nich gdzieniegdzie widać wychudzoną kozę, poszukującą jakiegoś źdźbła trawy. Po chwili jednak, gdy zniknie już lazur morza i brama gór zostanie przekroczona, wjeżdża się do niebywale zielonej krainy. Nawet wtedy, gdy tam byłam, na przełomie lipca i sierpnia, zieleń była niewiarygodnie soczysta - szczególnie jak na tę spieczoną słońcem ziemię.
Aksamitna zieleń z widoku Toledo od razu wydała mi się odległym wspomnieniem właśnie tej zieleni z Fodele.
Być może Dominikos nie urodził się tam i próżne są wysiłki mieszkańców tej maleńkiej wioski powołujących się na wspólny rdzeń nazwiska, ale i genetycznie zapisane podobieństwo co niektórych do El Greca. Jednak niebo i ziemia wyglądają tam jak te, które znam z "Widoku Toledo". Są jak przeszczepiona tkanka wspomnień z odległej wyspy.
***
Nieba u El Greca był szczególne. Niepokojące. Może wręcz opresyjne.
Spoglądam na niebo, na którego tle święty Franciszek doświadcza stygmatów w siedleckim obrazie. Te nawarstwienia chmur wydają się powtarzać motyw czaszki ułożonej obok świętego. To niebo Franciszka pochłania i nie ma w tym nic z sielankowych wersji przedstawień świętych. Tytułowa ekstaza ma oznaczać stan, w którym wszystkie myśli i działania człowieka zwrócone są całkowicie ku przedmiotowi poznania. Tymczasem mam wrażenie, że Franciszek El Greca po prostu spokojnie, choć ze zdziwieniem spogląda w niebo, które zsyła mu bolesny "splendor" stygmatów. Inne jest niebo na przepięknym "Pogrzebie hrabiego Orgaza", gdzie orszak świętych lewituje nad ziemią na wypełniającym całą górną przestrzeń potarganych chmur. Jeszcze inne jest w scenie Ukrzyżowania, gdzie powłoka obłoków otwiera się czarnymi ranami. Toledańskie przestawienie apokaliptycznego "Otwarcia piątej pieczęci" nie zostawia wątpliwości- niebo jest jak kurtyna, którą trzeba zerwać.
Niebo, jak poszarpana tkanina, przeraża także w przedstawieniu pokutującej Magdaleny...
Niebo mówi. Obraz chmur wpisuje się w narrację obrazu.
Z punktu widzenia malarskiego medium, mam wrażenie, że jest w tym obrazie El Greca pełna życiowa podróż artysty. Ta, która pokierowała go także artystycznie. Od bizantyjskich początków na Krecie, gdy był pisarzem ikon. Przez wenecką szkołę Tycjana, która dała mu przepiękną paletę barw. Po rzymski szacunek dla rysunku, z czasu pobytu w Wiecznym Mieście, gdy El Greco dokonał nieudanego zamachu na geniusz Michała Anioła. Zaproponował wówczas- ku zgorszeniu wielu- przemalowanie Kaplicy Sykstyńskiej, twierdząc, że zrobi to lepiej niż florencki poprzednik.
Obrazy nieba u El Greca łączą w sobie według mnie miękkość barw, tak pięknie komponowanych w Wenecji, z rzymskim, rysunkowym kunsztem, który przejawia się w nagłych postrzępieniach chmur i barokowych efektach przenikającego przez nie blasku.
Szlak przez półwysep apeniński zawiódł Dominikosa Theotokopulosa do Hiszpanii. Ku toledańskiemu spełnieniu- gdy stał się malarzem cenionym i docenianym. Tam znalazł swoje miejsce. Wędrowiec przez różne światy, który po drodze tak wiele się nauczył.
***
Kiedy patrzę jednak na ten obraz El Greca, zastanawiałam się też po prostu, czy w Toledo zdarzają się burze takie jak te czerwcowe w Polsce. Dramatyczne i przerażające wyładowania, gdy wzburzona przyroda przywraca prawdziwe proporcje.
Ludzki sztafaż staje się wtedy podobny do tego z obrazu El Greca. Na obrazie można je ledwie dostrzec, tam gdzie meandruje Tag.
Postaci przypominają wiotkie patyczki nad brzegiem rzeki.
Wiotkie i pogodzone ze swoją małością.
Justyna Napiórkowska
Hegemonizm przyrody kontra buńczuczne architektoniczne człowiecze wymazywanie widoków natury: odwieczne zmaganie w którym tylko jeden jest wygranym
OdpowiedzUsuńCiekawy wątek. Dziękuje!
UsuńCiekawy wątek. Dziękuje!
Usuń