W wydanym jakiś czas temu mini-albumie berlińskiej Gemäldegalerie z popularnej serii Muzea świata, ten obraz został pominięty. Nie uwzględniono go także na liście najważniejszych obiektów z kolekcji na muzealnej stronie internetowej.
Nic dziwnego, w blasku Botticellego, van Eycka, Caravaggia z tamtejszej galerii malarstwa, aura tego maleńkiego obrazu rozbłyskuje światłem jakby przyćmionym.
Jest taki dyskretny. Tak wyciszony.
Dziewczyna z portretu pozostaje dość nieznana. Jak za pajęczyną czasu, który nie pozwala nic pewnego o niej powiedzieć. Spowita krakelurą porcelanowa twarz, w labiryncie berlińskiego muzeum, w którym można tak łatwo o niej zapomnieć.
Można o niej zapomnieć, gdy tylko omamią nas w kolejnych salach cudowne iluzje z "Madonny w kościele" Jana van Eycka, zagęszczone roślinne girlandy wokół Marii z Dzieciątkiem Botticellego czy prowokacyjny uśmiech Amora u Caravaggia.
Nazywano ją podobno Nefretete. Nazywano berlińską Moną Lizą. Jednak jej status jest niewspółmiernie niższy. Nie stała się ikoną z mianowania. Co prawda, o jej istnieniu wie wielu, wielu jest nią zadziwionych, wielu zaintrygowanych, ale także wielu ma wciąż szansę zobaczyć ją po raz pierwszy. I być może minąć obojętnie, jak wiele obrazów zamkniętych za powłoką tajemnicy.
To obraz uwięziony w swojej ciszy. Uporczywe milczenie modelki nie dotyczy tylko tej chwili oddanej w portrecie, ale, jak sobie wyobrażam, trwało także przez wszystkie godziny pozowania, a teraz z łatwością obejmuje także odbiorcę.
Nie wiemy o niej prawie nic. Stała się po prostu tytułową młodą kobietą, o nieznanym imieniu, o tożsamości wynikłej tylko ze spekulacji. Może była panną Talbot, a może panią Talbot. Cóż to zmienia? Cóż zmieni poznanie jej nazwiska, jeśli i tak najbardziej intryguje pewien brak symetrii w jej twarzy, to lekko skośnie ułożenie oka?
To prowokacyjna niedoskonałość, która każe patrzeć uważniej.
Mogłaby to być anonimowa twarz, taka jakiej nie zauważa się w tłumie. Jeśli jednak już ją zauważymy, to wracamy wzrokiem, wciąż zerkamy, jakbyśmy chcieli w końcu rozwikłać tajemnicę tej nieregularności. Przyglądamy się ukradkiem, uważając by obserwowana osoba tego nie zauważyła. Czy nie tak?
Przekorne dzieje sprawiają, że ten obraz pod pewnym względem jest historycznie pierwszy. Po raz pierwszy bowiem właśnie w tym obrazie sportretowana postać umieszczona jest w konkretnym wnętrzu. Dziś pozbawiona konkretności modelka w konkretnym wnętrzu z bardzo konkretną, drewnianą lamperią.
Autor obrazu został rozpoznany w XIX wieku dzięki inskrypcji na nieistniejącej już ramie. "PETR XPI"- "Petrus Christophori". Skojarzono go ze wspominanym w "Żywotach..." Vasariego Pietro Christa, flamandzkim malarzem, który zachwycił między innymi Medicich.
Petrus, malarz, który przejął po śmierci van Eycka w 1441 roku jego pracownię wypełnił czas malarskiego interregnum w Brugii, zanim przybył do niej ze swojego niemieckiego miasta w 1465 roku kolejny geniusz, Hans Memling.
Ale i Petrus Christus, autor, któremu historycy z czasem przypisywali kolejne dzieła, dziś uważany jest za mistrza. Dość wspomnieć Św. Eligiusza z nowojorskiego MET, z tym kantorem złotnika, gdzie w ustawionym w rogu lustrze odbijają się zaciekawieni przechodnie w purpurach, a strój pary przy ważącym kruszec Eligiuszu świadczy o całym tekstylnym prospetity miasta.
Na berlińskim portrecie precyzyjne didaskalia są zestawione z tajemnicą, którą na ten obraz naniósł czas.
Ten obraz również w tajemniczy sposób mi o sobie przypominał. Trzy lata temu znalazł się na mojej facebookowej "ścianie". Rok temu, w marcu, oglądałam go w Berlinie. Teraz pokazała go aplikacja eksploatująca wspomnienia z Facebooka.
Swoją drogą, ta aplikacja- to kolejne ułatwienie dla celebrowania zainteresowania samym sobą. Opowiadamy o sobie teraz, za pomocą selfie. Opowiadamy o sobie kiedyś- za pomocą podpowiadanych przez portal wspomnień. Opowiadamy o sobie w przyszłości, która pewnie nie nadejdzie nigdy - w "nametestach". Ot, tworzymy epikryzę przeskalowanego ego. Albo profil behawioralny, w którym w naiwnej wierze we własną osobowość tak naprawdę jesteśmy tylko marketingowym łupem.
A tymczasem tak ciekawie jest przyglądać się innym. Na przykład tej introwertycznej, młodej damie.
Dobrze jest przed tym obrazem trochę pomilczeć.
Ta dziewczyna z obrazu Petrusa Christusa daje lekcję patrzenia. Lekcję uważności i wyciszenia.
Czarna panna, o cerze białej i błyszczącej jak parafina.
Muza z gabinetu figur woskowych. Triumfująca mistrzyni powściągliwości.
Justyna Napiórkowska
A może to poza milczącego wyrzutu jako sprzeciw nakazu rodziców na sportretowanie dla przyszłego męża
OdpowiedzUsuńCzyli naburmuszona ;) Może.
UsuńCzyż nie jest cudowne zostawienie swojej pajęczynki myśli naniesionej na obrazy, miejsca którą może ktoś posłyszeć stąpajac wokół tych Dzieł. Podzielenie się cząstkami zamyśleń nad pracami tworzonymi miesiącami. Ileż artysta tworzący wcisnął myśli z każdym ruchem pędzla czy dłuta. Jak cudownym jest choć jedną sieć móc posłyszeć. Proszę nie przestawać i tkać dalej swe duchowo-intelektualne rozważania...
OdpowiedzUsuń