7 lut 2017

Rozdzielony dyptyk z Melun






Jest to być może najdziwniejszy obraz jaki znam. 
Najbardziej prowokacyjny.
Niektórzy twierdzą - i chyba słusznie- że jest po prostu bluźnierczy. 

Słynne prawe skrzydło dyptyku z Melun z 1450 roku autorstwa Jean Fouqueta.

Oficjalny tytuł tego obrazu to- naturalnie- Madonna z Dzieciątkiem wśród Aniołów.
Teoretycznie wszystko się zgadza. Tyle, że modelka pozująca do wizerunku owej Madonny była osobą - powiedzmy z przymrużeniem oka - z krwi i kości, co samo w sobie nie było niczym nadzwyczajnym,  ale jej tożsamość z mroków historii wydobywa głównie aspekt obyczajowy. 

Nie ma chyba drugiego przedstawienia, w którym mocno erotyzujący charakter skrywany byłby..."pod płaszczem" czy raczej w przebraniu Madonny.
Także te błyszczące, syntetyczne anioły nie pozwalają oddać się czysto religijnemu zawierzeniu. Niebieskie cherubiny symbolizują czystość i żywioł powietrza. Czerwone serafiny- miłość i ogień. Czy przypadkiem tylko serafiny przytrzymują tron? Niejako nie dopuszczając do "Królowej Nieba" cherubinów ?

Obecnie dwa skrzydła dyptyku znajdują się w odrębnych kolekcjach. 

Dobrze, że prawa część dyptyku z przedstawieniem Agnès Sorel jako Matki Boskiej znajduje się w Antwerpii.
Tam może się spokojnie wpisywać w realizowane znacznie przed narodzinami surrealizmu szaleństwo, którego chyba najwybitniejszym rzecznikiem był Hieronim Bosch. Jego tajemnicze wizje promieniowały z nieodległego s`Herotogenbosch, gdzie artysta urodził się i spędził prawie całe życie. A znacznie później mieli tworzyć w promieniu może stu kilometrów -które jak wiadomo dla szaleństwa nie są żadną odległością- m.in. James Ensor w Ostendzie,  Félicien Rops w Namur, czy współcześnie Jan Fabre właśnie w Antwerpii i Wim Delwoye w Gandawie...
  


Druga część dyptyku, zupełnie niewinne przedstawienie klęczącego Etienne Chevaliera- fundatora i królewskiego sekretarza, który polecany jest właśnie przez swojego patrona Matce Boskiej (albo po prostu sportretowanej...Agnès) znajduje się w berlińskiej Gemäldegalerie i raczej nie będzie mieć mocy zatrzymania Was na zbyt długą chwilę.
Zwłaszcza, że znajduje się w tej orbicie genialnych obrazów - bo przecież to tam jest Madonna w kościele Jana van Eycka (która tak ostatnio poruszyła mojego kolegę FB, że zapytał- jak on to zrobił...), Portret młodej kobiety (zatrzymanej przez Petrusa Christusa jak figura z wosku, w jakimś totalnym bezczasie (a przecież przypisanej nieodmiennie drugiej połowie XV wieku) i Amor Vincit Omnia Caravaggia, który mnie w sumie najmniej przekonuje, może przez swoją zbyt natarczywą tezę.



A zatem: oto Agnès Sorel jako Matka Boska z Dzieciątkiem ( tak!) z antwerpskiego muzeum.

Obraz wiąże się z dworem Karola VII, gdzie Agnès- jak można oględnie powiedzieć- zrobiła błyskawiczną karierę, zostając królewska metresą. 

Metresa- ładne słowo. Musiało mieścić w sobie sporo, a legendarnie piękna Agnès była chyba mistrzynią gatunku. (Na marginesie, mistrzostwo zakłada już sama etymologia słowa, od francuskiego maître. Jednocześnie nie pozwala to Agnès zaistnieć jako patronki feministek, bo niejako "zajaśniała" dzięki męskiemu patronatowi (czy jak kto woli mecenatowi, albo językiem współczesnym- sponsoringowi;).
Podobno w wydekoltowanych sukniach realizowała na miarę swojej epoki estetyczną rewolucję, obyczajowy paryski maj, jakieś pół wieku przed 1968...
Jak ładnie zapisał jeden z kronikarzy używając ponętnego słowa tétons - miała paradować po dworze z odkrytą piersią, co dobrze dokumentuje portret, będący kopią innego obrazu Fouqueta. 


W antwerpskim obrazie Jean Fouqueta widzę ją w jakiejś geometrycznej wersji. Sprowadzona do figur - trójkątów torsu i bioder, nachalnie regularnej krągłości piersi, która przetrwała chyba tylko we współczesnej postaci z gier komputerowych- w Larze Croft (i może jej realnej odtwórczyni, zapadającej w anoreksję Angeliny Jolie. Zresztą wywiązuje się po francusku  ładny dialog między nazwiskami Jolie i przydomkiem Agnes Sorel, zwanej od otrzymanych dóbr Dame de Beauté. Jolie- to po prostu ładna, a Beauté to już piękno...Ot, dodatkowa, trudna do osiągnięcia zmiana skali).

Więc cóż z tą odsłoniętą piersią? Autor, starając się trzymać religijnej wersji motywu nawiązywał oczywiście do wizerunków Virgo lactans. W tłumaczeniu dosłownym- dziewicy karmiącej. Powstawały takie obrazy, które w bardzo konkretny sposób ukazywały macierzyństwo Marii, a Dzieciątko, choć nastawione na sprawy ducha - musiało także być po prostu karmionym piersią niemowlęciem. 

O tym jak dawny to motyw niech wskazuje przedstawienie z rzymskich katakumb...


Tu jednak, u Agnès Sorel, choć była podobno matką trójki królewskich potomków, nie widzę nadwyżek macierzyńskiego ciepła. 
Rumiane dzieciątko siedzi poważne, na przytrzymywanej przez matkę szacie, na draperiach, które przypominają bardziej połamaną blachę, niż - jak się mówiło starodawnie- miękkość matczynego łona. 

Sztuka w renesansie szukała dobrego pretekstu do pokazania aktu. Na przykład u Cranacha, który przysłaniał ledwie woalem nagości Adama i Ewy. 

Tu jednak, u Jean Fouqueta chyba nie można uwierzyć w ów pretekst przedstawienia virgo latens- dziewicy karmiącej. Mówiąc obcesowo- ani dziewica, ani karmiąca. 
W sferze odczytywania symboli - sprawa jest bowiem jasna- karmić można było prawą piersią. Pierś lewa natomiast - uważana była za szatańską. W sumie to zabawne- ta mapa ciała, która sprawia, że strona prawa jest par excelence zbawiona, a lewa- potępiona. Cóż, ludzka miara dla spraw człowieka przerastających. 

Zatem, mimo wszystkich pozorów, sportretowana uporczywie nie staje się Madonną, do której swobodnie można wznosić modlitwy. 
Ja także uporczywie nie będę tytułować damy z obrazu Matką Boską z Dzieciątkiem. 

W sumie ten obraz jest tak zmysłowo sugestywny, że może spokojnie stać się motywem walentynkowym, unosząc śmiało konkurencję nabrzmiałych erotyką obrazów we współczesnym, rozerotyzowanym świecie.

Oczywiście jest też w jakiejś mierze świadectwem miłości nieszczęśliwej, bowiem jak mówią historyczne opisy, Agnès Sorel zmarła młodo, a opłakiwał ją najpewniej nie tylko król, ale i jego sekretarz, Etienne Chevalier...Ot, trochę obyczajowego smaku. Niech odrobiną dziegciu będą jeszcze ślady rtęci odkryte niedawno w jej badanych szczątkach...Czy była otruta?

Niech pozostanie po prostu porcelanową Agnès Sorel, zmysłową i piękną kochanką króla, a kto wie, może także jego sekretarza, Etienne Chevaliera, który -być może zamroczony utraconą miłością- zamówił ten dyptyk...dziś rozdzielony na dwie muzealne kolekcje.  

Niech Agnès niezmiennie zadziwia w tym antwerpskim muzeum, a Etienne Chevalier z drugiej, odległej części dyptyku niech w ciszy berlińskiego muzeum będzie nadal polecany gestem patrona nie do końca wiadomo komu...  

A dwa skrzydła niech pozostają rozdzielone, w Antwerpii i w Berlinie, w pokucie dla skrzydeł ołtarza.

Justyna Napiórkowska 

PS W Antwerpskim muzeum do 2019 roku trwa remont, jednak najważniejsze obiekty ze zbiorów można oglądać w innych lokalizacjach. 






2 komentarze:

  1. Cudowny opis, ciekawa historia.Dziękuję Pani Justyno

    OdpowiedzUsuń
  2. A w obiegowej opinii średniowiecze wydaje się takie "święte" i nudne... A tu takie surrealistyczne anioły! Chętnie skorzystam w przyszłości z Pani artykułów w ramach samokształcenia. "Czyta się Panią" wyśmienicie. Serdecznie pozdrawiam. Iwona

    OdpowiedzUsuń