Na jednej ze ścian dolnej bazyliki w Asyżu, w kwaterze z malarskiego cyklu z warsztatu Giotta przedstawiona jest scena rozgrywająca się w 1222 roku w mieście Sessa. Opisał ją w Trattato dei Miracoli Tommaso da Celano jako jeden z cudów dokonanych przez świętego Franciszka. Na skutek działania złych mocy w Sessa zawalił się dom, grzebiąc pod rumowiskiem chłopca. Jak opisał da Celano, święty Franciszek miał wówczas wskrzesić wydobyte spod gruzów dziecko. Po trzęsieniu ziemi, które nocą z 23 na 24 sierpnia 2016 roku dotknęło środkowe Włochy, można czekać tylko na cud.
Na fresku z warsztatu Giotta widać obraz rozpaczy. W miejscu domu- ruina: kamienie, połamane belki, kurz. Obok grupa postaci. Z gruzowiska wydobyto właśnie blade ciało chłopca. Opada bezwolnie z trzymających je rąk. Osuwa się, jak w piecie opada ku ziemi. Pochylająca się nad nim kobieta to pewnie matka. Obejmuje dziecięcą, pokrytą pyłem twarz. Wokół gęsty tłum
uczestników i gapiów. Zmartwieni, poruszeni, zrozpaczeni. To tu za chwilę nastąpi cudowana interwencja Franciszka. Chłopiec ożyje.
Freski Giotta i wspólpracowników zachwycają próbą realistycznego oddania
postaci, głębokim psychologizmem, bogatą paletą. Ich motywy są ponadczasowe. Nikt tak dobitnie jak Giotto nie pokazał pocałunku
Judasza, który na scenie w kościele górnym wręcz entuzjastycznie rzuca się w ramiona Jezusa, po to, by go
zdradzić. Obraz odwiecznej ludzkiej miałkości.
Nikt także tak pięknie nie pokazał odwiecznej ludzkiej tęsknoty za cudem, za interwencją, która odwróci bieg zdarzeń.
Nikt także tak pięknie nie pokazał odwiecznej ludzkiej tęsknoty za cudem, za interwencją, która odwróci bieg zdarzeń.
To tak naprawdę po prostu tęsknota za nadzieją- tą wielką
siłą z triady z wiarą i miłością.
Wyraz ludzkiego pragnienia, by nadzieję po prostu mieć.
Wyraz ludzkiego pragnienia, by nadzieję po prostu mieć.
Byłam w Umbrii w zeszłym roku. Najpierw podróż przez
Orvieto, Perugię, Asyż, potem drogą wzdłuż Tybru przez Lacjum na południe, do Rzymu. Wzdłuż- to niedobre określenie. Tybr płynąc przez Umbrię i Lacjum wije się, skręca
gęstymi meandrami. Płynie w wyciętym wśród zieleni, płytkim korycie. Powoli
się poszerza, ale nie ma nic z majestatu jaki nadadzą mu imponujące mosty w Rzymie.
Droga do Rzymu, włoska superstrada prowadzi przez dziesiątki mostów. Umbria wypełniona
jest niezliczonymi wzgórzami, na których w niebo pną się cyprysy. Jak
powiedziała moja siostra, Magda te umbryjskie wzgórza ukoronowane są srebrzystymi
diademami małych miasteczek. Dalej na południe faluje w ciemnej welurowej
zieleni ściana gór oddzielająca bardziej równinne tereny od Adriatyku. Tak
zapamiętałam ten fragment półwyspu, na południe od Perugii, gdzie drogowskazy
kierowały do Terni, Narni, Amelii.
Przemierzając Umbrię, wśród tego piękna nie można nie
odnieść wrażenia niezwykłej harmonii między tym, co uczyniła tu natura i tym, co
uczynił człowiek.
Jak opowiada księga Genesis, świat powstał z chaosu. To
piękno pofalowanych wzgórz, skalistych skarp, na których zawieszone są dziś jak
gniazda domy Urbino czy Asyżu także wyrosło z faz anarchii. Z kaprysów
ziemskiej powłoki.
Piękno wypiętrzone z chaosu. Wyrosłe ze zgrzytów ziemi.
Piękno wypiętrzone z chaosu. Wyrosłe ze zgrzytów ziemi.
Kamienny Asyż, którego włoska nazwa brzmi tak dźwięcznie,
Assisi, gęstą zabudową porósł górę Subasio. Miasto
świętego Franciszka i świętej Klary. Umbrię odwiedzałam wielokrotnie, między innymi w czasie studiów w nieodległej Florencji. W samym Asyżu byłam jako
dziecko, w najgorętsze dni lata. Zapamiętałam wówczas ścieżkę wśród cyprysów,
która prowadziła do bram miasta. Byłam
wiele lat później, w chłodny i deszczowy dzień, gdy Asyż tonął w szarościach.
Byłam też ostatnio na wiosnę, gdy kamienne miasteczko wyrastało z radosnej
zieleni wzgórza, a przed Bazyliką, w dłoniach wiernych zieleniły się gałązki
bukszpanu z okazji Niedzieli Palmowej. Od mojej pierwszej wizyty Asyż dotknęło potworne trzęsienie ziemi. Miało
to miejsce 26 września 1997 roku. Przed południem, w kościele górnym bazyliki
świętego Franciszka upadły sklepienia. Sceny z ewangelistami rozpadły się w tysiące drobnych kamyczków.
Na cząsteczkach drobnego gruzu, na kamyczkach i odłamkach pozostały ślady polichromii, które pozwoliły włoskim konserwatorom dokonać niezwykłego- odtworzyć z rumowiska, z 80000 fragmentów kolejne fragmenty sklepienia.
Na cząsteczkach drobnego gruzu, na kamyczkach i odłamkach pozostały ślady polichromii, które pozwoliły włoskim konserwatorom dokonać niezwykłego- odtworzyć z rumowiska, z 80000 fragmentów kolejne fragmenty sklepienia.
Ułożono wówczas puzzle z dziesiątków tysięcy części. Na gruzach franciszkanskiej budowli wykonano benedyktyńską pracę. Na granicach zdrowego rozsądku i pragmatycznej kalkulacji. Po to, by przywrócić blask
arcydzieła, odtwarzając sklepienie, w którym nie będzie braków, jak wyrwanych
kartek w książce.
Niewiarygodne. W tym miejscu to druga odsłona włoskiego
geniuszu. Ten włoski geniusz ujawnił się we freskach Giotta, które w XIII i XIV wieku zrewolucjonizowały sztukę. W początku XXI wieku wyrazem tego geniuszu był ogromny
szacunek dla dziedzictwa kulturowego, który kazał odtwarzać to, co zniszczone.
Kilka dni temu ziemia we Włoszech znów zadrżała. Setki osób,
które spokojnie zasypiały w swoich domach w Amatrice i sąsiadujących wioskach zginęły, przysypane gruzami własnych domów...Tak trudno pogodzić się z tą tragedią...
Pozostaje tylko wierzyć w cud. Pozostać z nadzieją, że gdzieś pod
gruzami jeszcze tli się życie do uratowania. Z wiarą, że kamienne mury, domy i przyszłośc także uda się znów odbudować,
nawet z 80.000 fragmentów.
Justyna Napiórkowska, historyk sztuki i europeista.
Współprowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie i Brukseli.
Autorka Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz