19 sty 2016

Wiosna Wojciecha Weissa, wiosna wszędzie!


Nie bez powodu malarze młodopolscy widzieli w rozbuchanej wiośnie potężny, zmysłowy potencjał. Najpierw malowali przedłużające się przednówki, potem czas wiosennego i letniego rozkwitu. Ale krótkotrwały czas wczesnego, wiosennego wybuchu raczej w obrazach pomijano. Może wyjątkiem jest „Wiosna” Weissa.


Zazwyczaj kiedy piszę – zaczyna się to od obrazu. Od malarskiej inspiracji, która rozszerza się na postrzeganie świata. Bo tym są dla mnie obrazy. Zwierciadłem, w którym można przeglądać się także sobie i rzeczywistości.

Tym razem jednak jest inaczej. Zaczęło się od wiosny, która w tym roku tak spektakularnie się rozpoczęła. Potem dopiero pomyślałam o kilku obrazach Wojciecha Weissa. Malarza, który chyba najdobitniej pokazywał początek i koniec. Wiosnę i zmierzch. Witalność i nostalgię.

Wiosna. Wszystko tak pięknie rozkwita. Najpierw spod surowej, otępiałej ziemi wyłoniły się wszystkie ździebełka. Przebiły przez warstwę szarości, przez powłokę zastałego kurzu, pokruszonych liści, ususzonych traw. Jasnym prawem natury, idą do góry.

Potem nastały te wszystkie listki i listeczki o barwie bladej zieleni. Gałązki i gałązeczki w ambitnym wzroście. W końcu na ich "opuszkach" pojawiły się białe kwiatki, delikatne płatki.

W koronach drzew lśnią niebieskie, bezchmurne prześwity. Pączki rozsupłują się, listki otwierają, wici pną do góry.
Zielone, roślinne pędy nabierają kształtu, a przyroda - nabiera śmiałości. Jak pisał Schulz- cicho ekspodują strąki.

Cudowna wiosna, z tym swoim animuszem. Bezkompromisowo przejmuje terytorium. Pełna euforii bierze władzę nad naszym kawałkiem ziemi.

Od pewnego momentu idzie na skróty, aż wszystko rozbuja się pełną zielenią.

Ależ to intensywne! Agresywne przejęcie. Wiosenna anarchia, w której zwycięża młodość i siła!
W każdej chwili, w każdej sekundzie na krawędziach tego, co widzialne, każde ździebełko trawy wyciąga z ziemi witalne soki. Nawet spomiędzy płyt chodników powyrastały silne  pędy, które pną się śmiało ku słońcu.

Tak, przyroda przejmuje ludzki habitat.

Wczoraj wieczorem obok estakad Mostu Poniatowskiego widziałam jeża. Kilka dni temu przy trasie szybkiego ruchu przyczaiły się zające. Przebiegł lis, zostawiając w blasku reflektorów rudą poświatę. Mrówki – są wszędzie. Przejmują wszystkie cukiernice w obrębie uchylonych okien i nieśmiało otwieranych tarasów.

Pisać o wiośnie z datą ustawową, w połowie marca byłoby przedwcześnie. To był przednówek. Wszystkie witalne siły tkwiły jeszcze przyczajone przed nagłą eksplozją, która poprzedzały ciche, spokojne, słoneczne dni. Teraz przemiany ukazują się na naszych oczach.

Za chwilę ten intensywny spektakl się skończy. Bladość przyrody zaraz nasyci się chlorofilem i stanie buzującą zielenią. Pastelowe barwy zmienią w paletę gęstą, intensywną.

Ogrodnicy będą próbować podporządkować rozrastający się w ogródkach i na skwerach busz. W przyrodzie nie ma próżni. Natychmiast zostaje ona wypełniona anarchiczną puszczą amazońską, która w naszej szerokości geograficznej przybiera formę gąszczu traw i chwastów, samosiejek, które zanim ujawnią się na górze, zdążą wpuścić w dół mocne rusztowanie. Choć wyglądają tak krucho, zbudują po cichu siatkę korzeni, która prawie nierozerwalnie połączy je z ziemią. Wie o tym ten, kto próbował wyrwać z ziemi młodziutki i rachityczny, zaledwie wyrosły nad ziemię pęd klonu.

Nie bez powodu malarze młodopolscy widzieli w rozbuchanej wiośnie potężny, zmysłowy potencjał. Najpierw malowali przedłużające się przednówki, potem czas wiosennego i letniego rozkwitu. Ale krótkotrwały czas wczesnego, wiosennego wybuchu raczej w obrazach pomijano.

Może wyjątkiem jest powstała pod koniec XIX stulecia „Wiosna” Wojciecha Weissa. To wiosna wzmagającej się zieleni. W fazie solidnego wzrostu. Weiss chyba najlepiej oddaje tę „pędrakowatość”. Nabieranie formy. Przepoczwarzanie się ku dorosłości. W przyrodzie i w tym wypadku - w małym człowieku. A w tle – historia się rozwija – w postaciach biegnącej menady i fauna.

Wiosna w pełni natomiast ukaże się u Weissa w  obrazie „Maki” z początku XX wieku. Triumfująca i wszechmocna. Jak scenografia, do której dopasowują się aktorzy.

To obrazy niepokojące i piękne. Obrazy o zmianach, obrazy o czasie. O witalnej i nieprzemijającej mocy natury.

Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz