Paryż, Boulevard Saint
Germain. W Café de Flore,
podobnie zresztą jak w Deux Magots
krzesła ustawione są równolegle do ulicy. Zwyczaj paryski. W Paryżu kawiarnia
to trybuna. Stolik to punkt obserwacyjny. Ulica to scena. Arena amfiteatru
w mieście świateł.
To miasto, to dzieło
Haussmanna, prefekta departamentu Sekwany, który za Napoleona III rozprawił się
ze średniowiecznymi piwnicami i barokowymi kościołami, pozostawiając tylko te,
które podporządkowały się geometrycznemu rygorowi nowych arterii. Dzisiejszy
Paryż to miasto o szerokich alejach i gwieździstych skrzyżowaniach. Wysiadam z
Thalysa, którego cichy bieg przeszywa powietrze między brukselskim Gare de Midi
a paryskim Gare du Nord. Wychodzę z przeszklonej hali dworca i szybko zanurzam się w Paryż. Mój Paryż.
W Paryżu jestem w
celach naukowych. Chcę zajrzeć do archiwów mieszczących w sobie przeszłość
miasta, przeszłość ludzi, którzy tworzyli jego mit. Ale także usiąść przy
stoliku, gdzie siadał Picasso i popatrzeć na ulicę, na którą patrzyła Tamara
Łempicka. Zaczerpnąć miasta, które przyjmowało wszystko i wszystkich. Na
przykład malarza z Witebska. Chagall malował później wielokrotnie wieżę Eiffla,
tak przeciwstawną jego malarskiej wizji. Bo wieża co prawda pnie się stalowym
ramieniem w niebo, ale przecież jest też solidnie związana żelaznymi fundamentami
z gruntem, z Polami Marsowymi w paryskiej siódmej dzielnicy. Zupełnie inaczej
niż na obrazach Chagalla, gdzie prawie nic nie poddaje się grawitacji, nic nie
trzyma się ziemi.
Mam to szczęście,
że po mieście mogę poruszać się w miarę intuicyjnie. Spędziłam tu dość dużo
czasu, między polską stacją naukową, a Sciences Po, uczelnią przy
rue St Guillaume. Te dwa miejsca na dwóch brzegach Sekwany zszywa linia
autobusu 95. Powinien to być oficjalny autobus turystyczny, wiozący
spragnionych miasta od Gare Saint Lazare, przed złotą fasadą Opery Garnier,
łukiem obok Comédie Française, przez most, przez Sekwanę, gdzieś na wysokości
Quai d`Orsay, do wąskich uliczek galerników i marszandów- rue de Bac, rue de
Seine. Tu po południu mam kilka spotkań z artystami.
W Paryżu
postanowiłam przyjrzeć się Paryżankom. Wiem na pewno, że Darwin w teorii trochę
się mylił. Owszem jest homo sapiens,
ale wewnątrz gatunku jest jeszcze czytelny podział na homo ludens, homo laborans,
homo
sovieticus, który przetrwał dziejowe zmiany, istnieje nawet odrębny homo,
który "homini lupus est".
No i jeszcze człowiek z Paryża. Parisien i Parisienne.
To ostatnie
zjawisko interesuje mnie najbardziej. Zwłaszcza w wydaniu damskim. Paryżanki.
Źródło inspiracji dla kobiecego świata. Są nieokreślone, ale trwałe jak wzór z
Sèvres, do rozpoznawania czym jest maksimum kobiecości. Profesjonalistki w
robieniu z rodzaju żeńskiego czystego atutu. Nawet jeśli przy tym są
feministkami, sufrażystkami, buntowniczkami, hipsterkami, zawsze pozostaną
Paryżankami. Wzorem stylu i noszonej z łatwością kobiecości.
Panowie, nie
czytajcie tego tekstu. Możecie poznać tajemnicę, która sprawia, że mogło Wam
się kiedyś zdarzyć stracić głowę. Bo jakiś przelotny uśmiech, jakaś falbanka,
jakaś koronka, jakaś wstążka mignęła Wam przed oczami, a Wy podążyliście za
nią. Jakiś zmaterializowany wyraz uroku, atrybut wdzięku. To wszystko jest w Paryżankach. Nie w wyniku wojennej strategii, nie wskutek
prowadzonej wojny rodzajów, ale według wrodzonego genu uwodzenia.
To wszystko można spokojnie zaobserwować z areny w kawiarni przy
Saint Germain, niekiedy w naturalny sposób stając się uczestnikiem/
uczestniczką zdarzeń. Podchodzi barista i proponuje: „Kawa? Woda? A może une coupe de champagne, żeby uczcić naszą
nową znajomość!”, żartuje. Uśmiecham się,
proszę o petit café.
W jednym z pism
czytam sondaż. Etre comme une Parisienne. Niespodzianka. Wynika z niego, że jestem odrobinę Paryżanką. Biografia
Paryżanki jest złożona z przypadków i celowych działań. Ale i poświęceń. Dla
Paryża decyduje się mieszkać na 9 metrach kwadratowych. Jeździ na rowerze w
wysokich obcasach. Używa karminowej szminki. Dla Paryża przemierza codziennie
niezmierzone tunele metra, gdzie jak w drodze Orfeusza wiedzie ją muzyka
undergroundowych kwartetów. W Paryżu wpada na kieliszek wina w La Palette, czekając czterdzieści
minut na stolik w cieniu kwitnących jabłoni. W Paryżu odwiedza 3 wernisaże
tygodniowo, z łatwością wnikając w wieczorną debatę o transcendentalności
pejzażu w obrazie młodego malarza z Hong Kongu. W Paryżu ma swoje miejsca.
Bagietkę kupuje codziennie w tej samej boulangerie,
na facebooku zdobywa informacje o private
sales i spotkaniach klubu książkowego. Wiosną wybiera się na aperitif na
jednym z paryskich tarasów, skąd roztacza się niebywały widok na jej miasto.
Spotyka się z mamą na lunchu w Galeries
Lafayette. W metrze czyta nowość wydawnictwa Flammarion. W Le Figaro
wczytuje się w artykuły z działu „Społeczeństwo”, angażując się w sytuację w
tak zwanym trzecim świecie. Jest brunetką lub blondynką. W sukience albo w
spodniach. W biżuterii lub ascetycznie- ale zawsze zgodnie z jakimś osobistym
rygorem, który sprawia, że wszystko jest w jakiejś niebywałej harmonii - z jej
wnętrzem i z jej otoczeniem- z klonami przy paryskim Bulwarze, z zapachem kawy,
z tłumem na Champs-Elysées, ze
słońcem i z deszczem. Jak w piosence Joe Dassin.
Tak, être comme une Parisienne, to mieć
osobliwy instynkt, pełną i bezwarunkową zgodę na swoją odrębność w świecie. Jak milion Paryżanek.
PS W Paryżu warto zobaczyć wystawę Łempickiej w Pinakotece, Giotto w Luwrze i Chagall w Muzeum Luksemburskim.
Bardzo dziekuję za wrażenia, z którymi się Pani dzieli tu na blogu. Coś niesamowitego:)Bardzo zazdroszczę Pani takiej pracy i znajomości języków. A tak proza polskiego życia- bez pracy, w domu, przy dzieciach i obowiązkach domowych.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Więkzsze
OdpowiedzUsuńPrzy obowiązkach domowych bardziej pani rozumie ten świat i to, co w nim jest ważne
OdpowiedzUsuń