23 mar 2013

Rzym | Madonna dei Pellegrini


Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate.
Dante

Rzym onieśmiela. Naiwny, zafascynowany sztuką i historią człowiek, z rozbieganym spojrzeniem, ze zmęczonymi stopami i głową rozpaloną wszystkimi wrażeniami może się poczuć trochę słabo wśród tych trawertynowych murów. Najpierw straci wiarę w siebie. Przestanie wierzyć w możliwość ogarnięcia świata. Utraci nadzieję na możliwość archiwistycznego poukładania tego co widziane, przeanalizowane, zapamiętane. Pogrzebie swoją ufność w szansę na zrozumienie tego wszystkiego, co widzi.

Naiwny, zafascynowany sztuką człowiek brodzi wśród dzieł artystów wszelkich czasów, wśród śladów geniuszy wzywanych tu listami papieskimi i zostawiających na czym się dało świadectwa swojego genialnego istnienia. Rzeźby, obrazy, stiuki, szkice, projekty, trakty, wille i ogrody. Wszystko w czyimś bardzo osobliwym wydaniu, w tym królestwie artystycznej anarchii, jaką jest Rzym.

Powiedzmy to szczerze.

Naiwny, zafascynowany sztuką człowiek wystawiony jest w Rzymie na próbę. Niewinne, upragnione tortury zwiedzania sprawią, że szybko poczuje się mały, zagubiony, zdezorientowany w tej artystycznej otchłani.

Niewinny, pełen dobrej wiary widz wędruje przez Rzym, a tu spoglądają na niego, z góry, z resztką nadziei, z pilastrów i sklepień wszyscy Patriarchowie, Sybille, papieże i kardynałowie. Przemawiają do niego inskrypcje- te które rozumie i te których nigdy nie zrozumie.

Caput mundi, pępek świata przejmuje władzę; rzuca człowiekowi wyzwanie rozszarpując na strzępy resztkę nadziei, że ten cokolwiek tu znaczy.

Kiedy ów turysta już opuści szacowne mury pałaców watykańskich, willi kardynalskich, kiedy wyjdzie z siedzib mieszczańskich kolekcji, spojrzy na miasto- zaraz otoczy go tłum Rzymian, w których będzie rozpoznawał grymas z obrazu, gest z rzeźby, postawę gladiatora. To znak, że człowiek już jest stracony, że jest za późno. Rzym działa i nic nie będzie już takie jak było wcześniej. Nic nie będzie, come era prima. Tak jak sztuka nie była już nigdy taka sama po tym, gdy kardynałowie zobaczyli sklepienie Sykstyny, ani gdy zobaczyli przybijanego do krzyża świętego Piotra w kaplicy Cerasi na obrazie z Chiesa di Santa Maria del Popolo, ani też gdy święty Paweł nawrócił się "w sąsiedztwie", w tej samej kaplicy, w swojej drodze do Damaszku, znowu na obrazie Caravaggia.

Zdecydowanie, niewinny człowiek w Rzymie jest stracony. Jak Chrześcijanin rzucony lwom. Może walczyć, może się szarpać, może siłować, może mówić i milczeć; może starać się sfotografować każdy detal, opisać każdy zaułek i zapamiętać każdą ulicę, ale i tak całe miasto raczej go wyśmieje, a z trybuny ktoś pokaże gest Nerona. Kciuk w dół, drogi panie. Musnąłeś zaledwie Rzym, ale nie zżyłeś się z nim i dużo jeszcze musi wody w płytkim Tybrze upłynąć, dużo obcasów musisz zetrzeć w swoich butach, a słońce musi wiele razy wstać i zasnąć, i nawet wypalić znój na Twojej twarzy, a ty i tak pozostaniesz przybyszem, czasowym podrzutkiem na tej ziemi, która nie znosi tymczasowości.

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.

Być może zrozumiał to właściciel hotelu, w którym się zatrzymałam. Żeby ulżyć oczom pełnym barokowych detali, nad łóżkiem zawiesił wielką fotografię żelaznej wieży z Paryża. Obraz mówiący: spokojnie, może Rzymu nie poznasz tak jakbyś, maluczki, chciał, nie złamiesz w pełni kodu miasta, nie rozszyfrujesz i nie dosięgniesz ani jego korzeni ani jego kopuł. Bo Rzym się nie zaczyna i nie kończy. Może jedź do Paryża i tam spróbuj rzucić się w odmęty miasta.

Dlatego z niewinnej, naiwnej postawy dobrze zrezygnować jak najszybciej. Poddać się zanim będzie za późno. Zanim się nie zagapimy i nasze życie nie pokaże nam, że jest tu i teraz: zanim wszyscy złodzieje z miasta nie wyciągną nam z plecaka wszystkich portfeli pod kościołem świętego Anioła Stróża, zanim nogi nie odmówią posłuszeństwa, a my nie zatracimy się totalnie w tej idealnej postawie, która żąda od nas i od Rzymu - wszystkiego albo nic.

Póki jest nadzieja, ratuj się w Rzymie kto może.

Co jednak może zrobić niezdeklarowany, który ceni i Rafaela i Pinturicchia, który chce poznać historię Mikołaja V i Innocentego VII, Benedykta XIV, który chce zobaczyć i barok i manieryzm, który chce dotknąć kamieni Via Appia i via Vittorio Emmanuele?

Jak przejść bezkarnie 2000 lat i nic nie stracić ze swojego czasu?  Jak się uratować w tym bezkresie historii? Czego chwycić wśród artystycznych toni? Najlepiej jakiegoś rąbka, detalu, fragmentu. Nabrać w tym nieodpartej konsekwencji i jak Michał Anioł przesuwał się na pochylonych pod kątem rusztowaniach pod sklepieniem Kaplicy Sykstusa przemierzać Rzym, oglądać dzieła centymetr po centymetrze, zatrzymując się na jakimś detalu.

Tak zrobiłam tym razem. Chwyciłam się prawie dosłownie rąbka szaty Madonny w Bazylice Sant'Augustino na obrazie Caravaggia. Spod tego rąbka widać stopy Madonny. W czasach Caravaggia przyczyna kontrowersji. Źródło krytyki, które potem stało się przyczynkiem do artystycznych naśladownictw, bo nagle wszyscy od Włochów po Rubensa (o którym zresztą pewien biograf powiedział z entuzjazmem- "Rubens był Włochem") zechcieli naśladować Caravaggia.

Bazylika położona jest w takim miejscu, ze rozpędzony, wędrujący po granitowych ścieżkach Wiecznego Miasta turysta może ją pominąć. Niektóre mniej porządne przewodniki o niej zapominają, uznając, że Rafaelów i Caravaggiów dla oczu zwykłego śmiertelnika i tak jest w mieście w nadmiarze. Ale jeśli kogoś natchnie, jeśli ktoś już wejdzie po trawertynowych schodach, nagrodę dostanie szybko. W środku panuje ciemność. Z niej wyłaniają się pewne kształty, złocenia, biel marmurów z galerii kardynalskich popiersi. Idealne chiaroscuro dla obrazu Caravaggia.  Po lewej stronie, w ciemnej nawie w marmurowe ramy włożone jest potężne płótno mistrza.

Madonna dei Pellegrini Caravaggia to świadectwo podwójne. Jest w nim i ostatnia miłość Caravaggia, jest i przestąpienie pewnego progu stylistycznego. Piękna Madonna, niepokojąco podobna do ziemskiej miłości Caravaggia, pewnej Leny (Magdaleny...) pochyla się już w tym 1604 roku manierystycznie, przekraczając granice stylów.

Kompozycja składa się z dwóch grup postaci. Caravaggio nie tłoczy ich, ale raczej zanurza w ciemnej jak bezksiężycowa noc przestrzeni. Starszy Włoch koło mnie co chwilę wrzuca euro do mechanizmu do oświetlania obrazu i wpatruje się w niego nieustępliwie. Mówi, że ten jeden obraz wystarczyłby dla całego miasta. Caravaggio wyłania postaci z ich quasi-abstrakcyjnego kontekstu. Z jednej strony- grupa święta, Maria z dość dużym już Dzieciątkiem, nieocenienie piękna. Po drugiej- klęczący pielgrzymi- pellegrini o zmęczonych stopach i wyrazistych twarzach. Jak ten tajemniczy współczesny pielgrzym, który podczas konklawe kilka dni temu przyciągnął uwagę wszystkich fotoreporterów. Ubrany w płócienną sukmanę, bosy, w centrum placu świętego Piotra, na klęczkach.

Przyglądam się po kolei stopom Marii, jej dłoniom, stopom Dzieciątka. Jedną rączką Jezus obejmuje Matkę. To własnie ten cudowny detal, w który się wpatruję i który chce zapamiętać. Który uratuję z tego nadmiaru piękna zobaczonego w Rzymie.  


Justyna Napiórkowska

4 komentarze:

  1. Wspaniały blożek!!!!!!!!!Uwielbiam tu wpadać i czerpać wiedzę...Dziękuję że jesteś.....Pozdrowienia serdeczne zostawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. aro 51

    Justyno,
    właśnie Twoje opisywanie Rzymu
    jest nieocenione dla ludzi
    pragnących odwiedzić to miasto.

    OdpowiedzUsuń
  3. niesamowity blog. Wielkie brawa :)

    slack-art.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję! Wiem,że mam wielkie szczęście- być tu i bywać tu :) Dlatego staram się tym podzielić!

    OdpowiedzUsuń