Neunen. Miasteczko położone w Holandii. Wpadłam tu wczoraj na chwilę, w sumie przypadkowo, jako widz triatlonu. Do największych holenderskich miast stąd chyba daleko.
Wokół równinie. Niebo nad Neunen zmienne. Pogoda kapryśna, ale życzliwa dla biegaczy. Po słonecznej połowie dnia miasteczko tonie w godzinnej ulewie, a potem znów niebo odsłania się na niebiesko, jak gdyby nigdy nic.
Oglądanie Neunen nie jest marzeniem podróżnika. Teren płaski jak stół. Las, Jezioro. Niskie domy z czerwonej cegły, ustawione w jakimś tajemnym porządku. Zgrabne ogródki, zadbane rabatki. Przycięte bukszpany, bujne kwietniki. W domach ogromne okna. Równe chodniki i ulice. Na pierwszy rzut oka miasto bez niespodzianki.
Zastanawiam się, jak Neunen widział Van Gogh.
Mieszkał tu przez dwa lata, od 1883 roku. Zgodnie z paletą z jego obrazów, trwała tu wieczna późna jesień. W Neunen Van Gogh namalował obraz, który sam uznał za najlepszy. Pisał o tym do siostry Willeminy. Przy kwadratowym stole w półmroku siedzi kilka osób. Światło lampy naftowej wydobywa czerstwe, wyraziste twarze. Niepiękne. Zatroskane. Zmęczone. Przy prostym, drewnianym stole, przy jedzeniu kartofli. Tylko tyle i aż tyle.
U Van Gogha pejzaże straciły na stabilności. Niebo pełne ciężkich impastów. Ziemia zazwyczaj poruszona jakimś wiatrem. Natura ożywiona. Odbijająca stany duszy malarza. Harmonia między górą a dołem zachwiana. Cały porządek świata zakwestionowany. W głowie Van Gogha chyba właśnie wtedy, w Neunen zaczęła się ta dziwna gorączka, która prowadziła go na różne skraje, przez jego straceńczą biografię, ku legendzie artysty szaleńca.
Zapowiadał się tak dobrze, a tu w Neunen wszystko zaczęło się komplikować. W tym świecie pozornego porządku, wszytko w życiu Vincenta stało się pogmatwane.
Mieszkał w domu, który stoi do dziś. Czerwona cegła, zielone okiennice. W oknach lniane zasłonki. Na ścianie napis. Dom Van Gogha. Siedziba pastora. Teraz odstrasza tabliczka- "brak wizyt, nie dzwonić". Obok ładny, mniejszy domek. Przed nim równo przycięta trwa. Tu właśnie mieszkała Margot, niezaakceptowana, dziwnie nie do końca kochana narzeczona. Naprzeciwko małe muzeum, bez autentycznych obiektów, ale za to z pomysłem, szukające śladów, świadectw, prywatności geniusza.
W Neunen szaleństwo Van Gogha dopiero się zaczęło. Zaczęło się też prawdziwe malarstwo. Portrety. Pejzaże. Martwe natury. W obrazach z Neunen nie było jeszcze tej palety, którą Van Gogh odkrył później, na południu. Wtedy, gdy jego obrazy nasyciły się mocnymi barwami, jak żywiony słońcem pejzaż Prowansji.
Obrazy z Neunen były ciemne. Motywy siermiężne. Ogólnie poważnie i surowo. Na pejzażach pojawia się kaplica, stojące do dziś domy, młyn. Martwe natury dokumentują codzienne stoły miejscowych. Na portretach utrudzone twarze. Ciężkie, ciemne oleje. Rysunki. Szkice przedstawiają miejscowych ludzi, w trakcje pracy lub po niej. Świadectwo czasu, świadectwo ludzkich losów epoki rewolucji przemysłowej. Świadectwo stawania się artystą. Im doskonalszym, tym bardziej niepogodzonym ze światem.
Casus Van Gogha.
Artysty, którym stał się Vincent właśnie w tym niepozornym Neunen.
Justyna Napiórkowska
www.osztuce.blogspot.com
Van Gogh jest jednym z moich ulubionych malarzy. Kilka dni temu kupiłam "Listy do brata". Mam nadzieję odkryć jeszcze więcej prawdy o tym niezwykłym człowieku.
OdpowiedzUsuńListy do brata czytałam, czytałam też korespondencję z siostrą, przy okazji ostatniej wystawy w Londynie. Van Gogh z krwi i kości z epistuli się wyłania :) Czasem entuzjastyczny, czasem rozgoryczony. A jego listy wydają się bardzo szczere i otwarte, prawdziwe. Świetna lektura. Mój ulubiony cytat z Van Gogha- "śnię o obrazie, a potem go maluję"!
Usuńmam pytanie a widzę ,że Państwo tkwią mocno w temacie - o którym obrazie Vincenta mówi się ,że namalował w nim duszę świata???
UsuńKocham Vincenta!
OdpowiedzUsuńPewnie lubiłby takie wyznanie ;-)
UsuńArtysta miał oczywiście prawo do swoich ocen. Dla mnie Jedzący kartofle nie nie są jego największym i najbardziej ulubionym obrazem, ale uważam, że możliwość spotkania się z dziełami, od których zaczęła się jego artystyczna droga i miejscem, w którym zaczęło się jego szaleństwo jest niezmiernie ciekawym przeżyciem. Mam nadzieję, że będzie mi dane odwiedzenie innego z miejsc związanych z Van Goghem podczas tegorocznych wakacji - miejsca znajdującego się w zupełnie innej krainie - w pięknej Prowansji. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMnie bardzo ciągnie do Arles...Oj, niebo musi tym być gwiaździste! Udanych wakacji, dużo wrażeń!!!
OdpowiedzUsuńNo to kiedy ? :-))
UsuńLorenzo
http://myrockinrobin.blogspot.com/ - zapraszam :)
OdpowiedzUsuńStrasznie chciałabym się tam wybrać. Bardzo lubię Vincenta van Gogha, "Listy do brata", które zostawił po sobie chwytają za serce. Uderza w nim ta szczerość, połączona może nawet z pewną naiwnością... Zazdroszczę podróży.
OdpowiedzUsuńMiło trafić na dobrze prowadzony blog w całości poświęcony sztuce. Dodam do obserwowanych.
http://lisa-erikson.blogspot.com
Dziękuję, proszę zaglądać do mnie!
Usuńa ja trafiłam na blog bo właśnie skończyłam czytać Słoneczniki Sheramy Bundrick i od nowa patrzę na te same obrazy
OdpowiedzUsuńCiągle możemy uczyć się nowego patrzenia, to w sztuce jest najfajniejsze!
UsuńDziękuję za wizytę :)
Słyszałem o tym mieście w kontekście VVG. To prawda, że jest to jedna z tych miescowości, która praktycznie utrzymuje się ze sławy ciągnącej się za artystą. Podobno wycena przedsiębiorstwa wielu firm opiera się o to - np. hoteli, muzeum itp.
OdpowiedzUsuń