Spędziłam chwilę w Krakowie.
Pociąg, którym jechałam z Warszawy najpierw pędził po równinie, potem od połowy trasy brnął powoli, po galicyjsku- spóźniał się w nieskończoność. Za oknem pejzaż, gęstniejący, wypełniający się zielonymi wzgórzami.
Późnym popołudniem dotarłam do Krakowa. Wyjście z dworca w wielojęzycznym tłumie prowadzi najpierw wzdłuż stall rozstawionych przez bukinistów. Potem marmury centrum handlowego (buty, torebki, ubrania!), esplanada przed dworcem, lśniąca kostka, metaliczny, światowy połysk hotelu andel`s...
Ale dalej pojawia się znów Kraków, który znam lepiej i lubię bardziej- po prawej Hotel Polonia, który został jak ostoja niezmienionego miasta, dumnie wypina swoją fasadę łuszczących się tynków. To gdzieś tam dalej, w tym kierunku można zaglądać przez ciężkie bramy do korytarzy kamienic i szukać galicyjskich reliktów. Jak ten mój ulubiony napis z jednej z kamienic, chyba przy ulicy Pawiej:
"służbie uprasza się wchodzić tylnemi drzwiami".
Mieszkałam w miejscu, które nie zna nocy, w kamienicy położonej przy samym krakowskim rynku. Z okna można było objąć wzrokiem dachy Sukiennic, kościoła świętego Wojciecha, płytę rynku bez chwili przerwy wypełnioną ludzkim szafarzem i szumem, jaki wytworzyć potrafi tylko to miasto. Zgiełk warszawskiego Rynku Starego Miasta jest inny, a jeszcze inny, bardziej zorganizowany jest gwar poznańskiego rynku. Tu w Krakowie mamy do czynienia z dźwiękiem, który mogę porównać tylko do procesu strojenia instrumentów przez orkiestrę symfoniczną! Każdy w swoim rytmie! Krakowski Rynek zdjął nareszcie wszystkie rusztowania, odsłonił Sukiennice, odkrył Kościół Mariacki, loggie, balkony i wieżyczki. Na Rynku pojawiła się fontanna, trochę podobna do tej sprzed piramidy Luwru (toutes proportions gardées!). W Kościele Mariackim skupiłam się na ołtarzu Wita Stwosza, jak na Biblii.
Tym razem szukałam miejsc artystów. Dom Wita Stwosza, ogrody Mehoffera, pracownia Kantora. Dzielnica Bartolommeo Berecciego, gdzie pracował projektując Kaplicę Zygmuntowską. Mieszkanie Miłosza przy Bogusławskiego, skąd wyruszał na spacery po Plantach (albo na wycieczki do Aquaparku, tak!). Jaka była codzienność artystów, jakimi ścieżkami chodzili? Na co patrzyli, co ich inspirowało? Fascynująca podróż!
Miałam wspaniały spacer po krakowskim Kazimierzu. Kawa z najlepszym czekoladowym ciastkiem w dawnym zakładzie kuśnierskim, sklepiki z antykami, spacer w cieniu potężnych gotyckich "katedr", które wystawiał szukający odkupienia za swoją zbyt popędliwą naturę Kazimierz Wielki. Chciałam dotrzeć na Skałkę, do Miłosza, nie zdążyłam, rozpływając się w przyjemnościach chwili doczesnej. Między kawiarenkami kazimierskiego sztetl wędrowałam kartograficznym szlakiem Starego Testamentu, między ulicami Estery i Izaaka.
Przesyłam Państwu najlepsze myśli z Krakowa!
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com
Miła Pani pociągi w Galicji i Lodomerii nigdy się nie późniły, to objaw raczej typowego letniego przemęczenia.
OdpowiedzUsuńŻyczę przyjemnego rozkręcenia się w rytm utwory,który Pani pozdrowieniami przesyłam
Lorenzo Lorenzo
Lorenzo, pociągom galicyjskim się wybacza, dają czas na pożyteczną refleksję. Utwór na poniedziałek bardzo trafiony, dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńJN
Świetne, przybywa stały czytelnik! Dawno nie czytałam czegoś tak fajnego! Dzięki! Tamara
OdpowiedzUsuńDziękuję, szanowna, nowa Czytelniczko!
OdpowiedzUsuńaro 49
OdpowiedzUsuńŁadna miniaturka o Krakowie :-)
don`t understand all but nice pics, Justina :> Marc
OdpowiedzUsuńAro 49, dziękuję, w Krakowie zawsze tyle wrażeń, że staram się nauczyć syntezy ;)
OdpowiedzUsuńMarc (M.T., I assume?), thanks, nice to see you here :). The comprehension will be assessed ;)How is your Spanish by the way? Justyna
OdpowiedzUsuńchangement c`est bon, tres bon
OdpowiedzUsuńmerci, Rabioso :)
OdpowiedzUsuń