Szanowni Państwo,
właśnie wróciłam z Londynu. Leciałam złotym samolotem - dosłownie - wcześniej samolot przywiózł przebranych w złoto uczestników akcji Pawła Althamera do Brukseli. W wersji oficjalnej samolot jest złoty dla uczczenia 20-lecia demokratycznej Rzeczpospolitej. Było miło!
W Tate Modern widziałam instalację Mirosława Bałki. Może bardziej - doświadczyłam jej. Kuratorzy wystawy opisują ją jako rzeźbę, ale rzeźby rzadko tak bardzo mogą ingerować w nasze samopoczucie, w nasz byt.
Droga do wnętrza prowadzi po kilkunastometrowej rampie , trochę jak "tylnym wejściem". Oczy powoli przyzwyczajają się do półmroku, który panuje u wejścia. Dalej jest już zupełna ciemność. Trzeba wyciągnąć ręce do przodu i stopami wyczuwać grunt. Iść powoli, do przodu, zgłębiając się w ciemność, która jest gęsta ja smoła. W tej krótkiej wędrówce towarzyszy niepokój, stały i dotykający wszystkich zmysłów. Nie jest to strach, umysł bowiem wszystko kontroluje i wiemy, że jesteśmy w Tate Modern, przestrzeni dla sztuki współczesnej, nie zagraża tu żadne niebezpieczeństwo. To z poczucia niepokoju rodzi się szczególne przeżycie, głowie pojawiają skojarzenia. Jak w wiwisekcji , badaniu poddane są lęki- te które mają eschatologiczną wymowę i te które zakorzenione są w tragicznej historii. Po wydarzeniach na Haiti moje myśli wędrowały nie tylko do dalszej historii - deportacji i obozów koncentracyjnych, do wyobrażeń o tym, jak to jest ( tytułowe "How it is" u Bałki) po śmierci, ale też pod zwały murów, pod którymi w tym samym czasie , na Hispanioli dzielni ratownicy odnajdowali cudem żywe, zasypane od tygodnia osoby.
W Royal Academy of Arts- zupełnie inne wrażenia. Za kika dni nastąpi publiczna inauguracja wystawy Van Gogha. Na otwarciu prasowym - setki reporterów, dziesiątki kamer. Bardzo ciesze się , że skorzystałam z zaproszenia. Wśród krytyków światowej sławy pojawił się Monsieur, wizualnie jakby wyjęty z obrazów przyjaciela Van Gogha, Gauguina. Kurtka w szkocką kratkę, beret, sumiaste wąsy. Od razu stał się bohaterem prasy, dodał paryskiego charme londyńskiej uroczystości.
Oglądałam obrazy Van Gogha i poznałam jego kuzyna- Willema Van Gogha!
O wystawie napiszę więcej, może jutro.
W Galerii Saatchiego - święto Bibendum. Tysiące win z całego świata ( nawet z Indii ), szampany z Francji i setki profesjonalnych degustatorów- ludzi słowa piszących o winie i praktyków podających je w swoich domach i restauracjach. Generalnie, było posh :) Londyn wyglądał wyjątkowo pięknie ;) !
Zobaczyłam też poruszającą ekspozycję w National Gallery. The Sacred made real. Malarstwo hiszpańskie XVII wieku. Świadectwo pobożności, ale i kunsztu artystycznego. O tym także wkrótce!
Justyna Napiórkowska
PS. Zielona wyspa wróciła do naturalnego koloru, śniegi o których tyle mówiono przez ostatnie dni stopniały, a ja mogłam korzystać z uroków spacerowej pogody, bez parasolki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz