4 wrz 2017

Vincent i Rembrandt w Amsterdamie

Krótka, zaledwie kilkugodzinna wizyta w Amsterdamie.

Okazja do wielu myśli i kilku notatek. Pisane były na gorąco, w podróży powrotnej do Brukseli; ostatnio tylko te chwile "transferów" między miastami pozwalają mi na pisanie... Najczęściej na jaśniejącym w ciemności ekranie telefonu...
Skazuje mnie to na fragmentaryczność, jednak z tych drobnych pyłków powstaje większa całość.

Przed podróżą odczuwałam jakąś radosną gorączkę. Była jednak połączona z obawą. Kiedy wiemy, że spotka nas coś pięknego, niekiedy chcemy ten moment odsunąć w czasie. To chyba jakaś forma celebrowania sztuki. Mam poza tym takie poczucie, że nigdy nie jestem wystarczająco przygotowana na oglądanie Van Gogha, Rembrandta, Vermeera...Ratuje mnie tylko ograniczony czas tych muzealnych wizyt, ratuje mnie to, że o 17 strażnicy Rijks spoważnieją, mówiąc, że za chwilę muzeum będzie zamknięte. Idę wtedy przez sale, nie przyspieszając jednak zbytnio i po drodze zachłannie chwytam jeszcze wzrokiem wszystkich Claeszów, Avercampów, Coorte`ów...

W Amsterdamie odwiedziłam muzeum Van Gogha, a potem sąsiadujące Rijksmuseum.
Przyglądałam się obrazom dwóch wielkich, holenderskich mistrzów.

***

W niektórych autoportretach Van Gogha prawie wcale nie występuje linia. Nie ma tego, co definiuje rysunek...Kontur pojawia się rzadko...jakby postać opisywana była nie przez swój kształt, ale przez relację z otoczeniem. Topografia twarzy u Van Gogha tworzona jest zagęszczeniem krótkich, urwanych linii. Nerwowość takiego szkicowania jest oczywista, a staje się jeszcze wyraźniejsza gdy zestawimy portrety Vincenta z amsterdamskiego muzeum z młodym Rembrandtem.

Autoportret Rembrandta z Rijksmuseum jest mniejszy niż kartka papieru. Z jego zacienionej ciszy wyłania się uważna twarz malarza, który dokumentował siebie przez całe życie. Dopiero z bliska można dostrzec, jak Rembrandt końcówką pędzla w niezaschniętej warstwie farby zarysowywał meandrujące kosmyki włosów.
Był przy tym uważny i precyzyjny.

Są w malowaniu swoich portretów tak inni: Rembrandt i Vincent.

Królują wśród tłumów w sąsiadujących muzeach; jeden spala się w gorączce, drugi- podąża przez życie pod rękę z długowieczną melancholią.

Jednocześnie jednoczą się w swojej inności.W poświęceniu dla sztuki, w życiu bez kompromisów, w opozycji wobec wszystkich pragmatyzmów, które niosła mieszczańska rzeczywistość.



Po śmierci Van Gogha krótka notatka w lokalnym dzienniku, chyba "L`Echo Pontoisien" mówi tak jak zwykły mówić notatki prasowe o wydarzeniach bulwersujących i strasznych- dobitnie i powierzchownie.
Powierzchownie można także oceniać bankructwo Rembrandta, gdy jego dom i dobytek były licytowane.

Oni, tak odrębni, w tak innej skali niż otaczający ich świat, dziś przez ten świat są bez wahania adorowani...

Gdy patrzyłam na amsterdamskie portrety artystów z lat młodości, zadawałam sobie pytanie: jak to możliwe, że już wtedy nosiły w sobie zapowiedź zarówno klęski, jak i triumfu.

Wieczorem, już w brukselskim domu, długo nie mogłam pozbyć się jeszcze jednej myśli: że oto tam, na amsterdamskiej wyspie muzeów, w ciemności zamkniętych sal, pozostają te obrazy.

Było to bardzo mocne odczucie. Mieszanina żalu i świeżej tęsknoty po tak krótkim spotkaniu z arcydziełami...Ale i wielki entuzjazm, który długo tego wieczora nie pozwalał mi zasnąć.

Justyna Napiórkowska
Amsterdam, 04.09.2017

5 komentarzy:

  1. Na mnie jeszcze większe wrażenie robi autoportret z 1887roku. Ta nerwowość miliona plamek układająca się wspaniale w ten niby spokojny surowy profil osoby. A cóż za nią stoi-lęk czy pewność krótkiego żywota? D

    OdpowiedzUsuń
  2. Van Gogh nie był ceniony za życia. Miał problemy ze sprzedażą swoich obrazów. Jego sława została uznana dopiero długo po jego śmierci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, pozwolę sobie na jeszcze dodatkowy komentarz:czasy Van Gogha i jego czasami walka z czasem odczytywana przez tą nerwowość plam i pociągnięć pędzlem. I czasy współczesne -tym bardziej gonitwa. I chwytanie wieczorami czy nocami tych ulotnych wrażeń z europejskich wędrówek. I tak długiego czasu oczekiwania.. na Pani kolejne cudowne opowieści o dawnych czasach zamkniętych w obrazach, rzeźbach czy architekturze. D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć fenomenu twórczości Van Gogha. Nie odpowiada mi estetyka jego prac, nie widzę też w nich żadnego ponadprzeciętnie wartościowego przekazu. Również mialam okazję odwiedzić jego muzeum w Amsterdamie i chociaż bardzo chciałam przekonać do jego twórczości, to wciąż mogę stwierdzić tylko tyle, że mnie nie zachwyca ;) Ale w zasadzie również mi nie przeszkadza, w końcu nie wszyscy "wielcy" artyści muszą podobać się każdemu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to jest, że większość twórców doceniana jest jedynie po śmierci? to niesamowicie krzywdzące także dla tych, który żyją i wciąż tworzą.

    OdpowiedzUsuń