Jedne z ostatnich obrazów Edwarda Dwurnika, to cykl prac czarno-
białych. Radykalnie ograniczając paletę, tak jakby redukował w nim wrodzoną
pasję życia. Swoją energię i witalność, która przekładała się przez całe życie
na pasję tworzenia.
Dziś ta paleta kładzie się kirem na dziele Artysty. Zamyka jego pracowite życie.
Odchodzi Artysta w pełni swoich sił twórczych.
Wiadomo było o ciężkiej
chorobie, z którą walczył bardzo dzielnie.
Nie narzekał. Nie poddawał się.
Żył i tworzył, bez przerwy.
Edward Dwurnik miał ogromną
charyzmę. To w części tłumaczy także fenomen jego twórczości. Wielu go
uwielbiało. Niektórzy krytykowali. On - był konsekwentny, ale i przewrotny.
Powagę zmieniał w żart, a w tematach pozornie lekkich przemycał sprawy wielkiej
wagi.
Wspaniale było spotykać
Artystę. Rozmawiać. Mieć poczucie, że chociaż rozmowy te dotyczyły spraw
zawodowych, w ich tle było znacznie szersze porozumienie, myślenie o
malarstwie. Ale także niekiedy o życiu, chorobach, przemijaniu.
Moja Mama Katarzyna Napiórkowska
wystawiała w Galerii prace Edwarda Dwurnika od lat 70-tych. Te lata przekładały
się na przyjaźń, na podobne patrzenie na sprawy sztuki. Gdy z trójkę z moją
mamą i siostrą Magdą współpracowałyśmy z Edwardem, cudownie było być nazywanymi
przez Niego Kasią, Madzią i Justynką.
***
O malarstwie Dwurnika napisano
wiele. Od debiutu malarz stworzył kilkanaście cykli, w których ujęte są obrazy
i gwasze. Jako jeden z nielicznych, jeszcze zza żelaznej kurtyny zdobył uznanie
na świecie, między innymi na wystawie Documenta w Kassel.
Nie oczekiwał na wenę, ale
pracował: próbował dogonić moment, sytuację, temat. Był niestrudzony.
Niestrudzony!
Imponowało mi Jego odniesienie
do Nikifora. Jako młody malarz z wykształceniem akademickim zachwycił się
twórczością artysty "naiwnego"- jego szczerością, poczuciem barw,
malarską formą.
Już to odniesienie sprawiło, że
Dwurnik był malarzem awangardowym. Odważnym. Autentycznym i wiernym sobie.
Sam autor wspominał w różnych
wywiadach znaczące dla jego sztuki momenty.
W 1967 roku odbyła się
głośna wystawa Nikifora w warszawskiej Zachęcie. Po raz pierwszy w
galerii narodowej pokazano artystę naiwnego, krynickiego samouka, w
którym dostrzeżono geniusza. Rok później – nastąpiła seria przewrotów: praska i
paryska wiosna, polski marzec. Dwurnik właśnie wtedy poszukiwał swojej drogi
twórczej, swojego języka, sposobu na przeniesienie do rzeczywistości trwałej
(utrwalonej), tego co widział, czego doświadczał.
Ukształtował się zatem gdzieś
pomiędzy studiami na Akademii i poza nią. Młody, zbuntowany Dwurnik
zafascynował się Nikiforem, tak odcinającym się od tego co się wówczas w
malarstwie działo. Nikifor był trochę jakby autystycznie zanurzony w swoim
świecie. Nieczuły na mody, nieulegający wpływom, niezmienny. Co z tego wyniósł
Dwurnik, wówczas debiutujący malarz? Świadomość, która odtąd miała zaciążyć na
jego twórczości. Dwurnik, młody absolwent ASP stał się już wówczas malarzem
świadomym swoich celów, określonym i wyrazistym.
***
Zapatrzenie w Nikifora okazało
się trwałe. W jego autentyczność, syntetyczność. W naiwność, która oznaczała de
facto jakąś klarowność i rzeczowość.
Była w tym jakaś wiara we
wspólnotę sztuki. Ta sama wiara we wspólną tożsamość sztuki ukazywała się w
podjęciu idei Pollocka.
Z pewnością Dwurnika
ukształtowała forma wypracowana przez Nikifora. Umiejętność syntezy, do
której zdolny był naiwny malarz pozostający przez całe życie na progu własnego
dzieciństwa. To, co u Nikifora najwybitniejsze, było całkowicie samodzielne,
nie wyuczone, ale intuicyjne. Kolor, który tak czuć mogli mistrzowie weneccy i
wielcy polscy koloryści, poddał się panowaniu krynickiego samouka. To musiało
zachwycić Dwurnika; spotkanie Nikifora było jakby dotknięciem autentyczności.
Istoty rzeczy.
Dwurnik był malarzem poważnym.
Jak mówiono - uprawiał publicystkę malarską. To niezwykłe, że robił to zawsze
wykorzystując ogromną skalę swojego talentu. Jego status można porównywać z
Breughlem, na pierwszy rzut oka malarzem przystępnym, ale niebywale uważnym i
skupionym w patrzeniu i reagowaniu na świat.
Stworzył wybitną serię
"Sportowców", dokumentował codzienność robotników, polskie realia
czasów przemian. W obrazach „Pollockowskich”, gdzie jak amerykański
malarz wylewał farbę na leżące płótno, ofiarował sobie chwile wytchnienia od
rygoru obrazów miast.
Uwalniał "oczy",
oddając płótno władaniu przypadku.
A potem znów wracał do swoich
najbardziej rozpoznawalnych tematów, cierpliwie i wielokrotnie malując
Warszawę, Kraków, Poznań.
I tulipany, setki tulipanów, pojedynczych
i w szeregach. Ale także ludzi- czasem - właściwie najczęściej- z nutą
prowokacji. Zwierzęta- z mrugnięciem okiem.
Powstające w ostatnich latach
obrazy czarno-białe zdawały się jakby wygaszać tę pasję, tę gorączkę tematów,
ten malarski wigor.
Podziwiałam Jego siłę i
charyzmę, za którą skrywał się Człowiek bardzo wrażliwy.
Edwardzie, będzie nam Ciebie
bardzo brakowało.
Justyna Napiórkowska
Uwielbiam jego twórczość. Polecam też zajrzeć do V.A Gallery Poland, posiadają świetne wystawy :)
OdpowiedzUsuń