26 sie 2016

"Babie lato" Józefa Chełmońskiego


Patrząc na ten obraz, trudno uwierzyć, że powstał on pewnie w ciemnej ( i może zimnej ) pracowni malarskiej, a nie w plenerze. Mogło to być studio wynajmowane przez Józefa Chełmońskiego wraz z Witkiewiczem i Chmielowskim w hotelu Europejskim przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu. W sercu miasta. Był rok 1875, a w autorze tliło się wspomnienie bezkresów Ukrainy, które oglądał podczas podróży rok wcześniej.

"Babie lato" to chyba najpiękniejszy obraz na czas, gdy w miarę coraz krótszych dni narasta nostalgia za tym, co właśnie mija.

Obraz chwili i obraz schyłku. Celebrujący moment i wieszczący tęsknotę za nim, gdy przeminie.  

To na tym płótnie zrealizował Chełmoński swoją wizję życia chłopskiego, przełamując przy tym wszystkie zasady, począwszy od tej dotyczącej godności tematu.
Ukraińska chłopka wylegująca się wśród wysuszonych traw na poważnym obrazie? Według publiczności warszawskiej było to niegodziwe. Zwłaszcza te słynne bose, brudne stopy!
Po prostu skandal. Skandal, który wywołał falę krytyki i de facto zmotywował młodego malarza do wyjazdu do Francji. A tam, wśród pyłów opadających po sporze akademików z realistami, Chełmoński mógł liczyć na prawdziwy triumf. I na przykład Grand Prix wystawy światowej. Los artysty, w którym to, co wielkie musi wyłonić się z ciemności.

Prowokacją w tym obrazie jest prawie wszystko. Trywialny temat, pozbawione ozdobników przedstawienie, w końcu ustawienie horyzontu tak wyzywająco niezgodne z zasadą złotego podziału.

W tym bezkresnym pejzażu, linia dzieląca niebo od ziemi jednocześnie dzieli kompozycję obrazu na pół. 

Kiedy jednak patrzę na ten obraz mrużąc lekko oczy, mam nieodparte wrażenie, że Chełmoński przemyślnie, jako realista oddał pewien stan rzeczywisty, ale także jak symbolista z tajemnym przekazem zszył tutaj rozdzielone linią horyzontu sfery.
Postać dziewczyny, jej wyciągnięta dłoń, nitki babiego lata, czarna sylweta psa jak klamra spinają niebo i ziemię. Przypominając, że beztroska nieba i ziemskie utrapienie do siebie przynależą. Muszą współistnieć.     

Kiedy stanęłam ostatnio naprzeciw tego obrazu w warszawskim Muzeum Narodowym, w jeden z najbardziej upalnych dni tego lata, nabrałam przekonania, że nie warto silić się na neutralny profesjonalizm. Ten obraz dobrze i wiarygodnie ogląda się właśnie w najgorętsze dni końcówki lata. Gdy opadający wieczorem żar powietrza już nie otumania, ale rozpyla jakąś łagodność. Pośpiech dnia czeźnie. Zmęczenie pracą i upałem niknie, znój dzielnie przeniesiony przez wszystkie godziny dnia gaśnie.

Zmęczenie przeradza się z bezwolność omamiającą zmysły. Opada ciężka kurtyna dnia.

Pamiętacie takie upalne dni?

Pośrodku obrazu- postać dziewczyny, w ciężkiej spódnicy, okutanej w lny i płótna. Wyleguje się na rozpostartym wśród wysuszonych traw jutowym worku. Biel jej spódnicy i jasność  bluzki kontrastuje z szarą paletą w otaczającym ją pejzażu.

Między palcami plącze jej się nitka babiego lata. Dziewczyna chwyta ulatującą nić. W tej chwili nie istnieje dla niej i w niej nic więcej. Tylko celebrowanie tej chwili, ulotnej jak te wici na niebie.
Dziś powiedzielibyśmy na to- mindfulness. Chwytanie chwili. Skupienie na doczesności.  Radość czerpana z powiewu wiatru, z zapachów, smaków, świateł.
Wylegująca się dziewczyna, pewnie uciemiężona dniem pracy pewnie tego nie rozważała. Ale to uczucie obezwładniającego zmęczenia, gdy z braku sił zapadamy w jakąś bezmyślność wydaje się znane. Czy nie można znaleźć łącznika między jej zabawą babim latem, a współczesnym odstresowującym kolorowaniem rysunkowych zeszytów? Jednak jej zmęczenie jest piękniejsze, bo w pełni wpisane w zachwycający pejzaż.

Babie lato… cierpliwie utkane pasemka. Smugi lekkie i unoszone przez wiatr. Za całą ich poetyckością mieści się wielki pragmatyzm przyrody, gdy tkające je pająki przenoszone są ciepłymi podmuchami powietrza na skraje świata, których istnienia nawet nie podejrzewają. Czasem wici zaplączą się wśród gałęzi. Albo zostaną zatrzymane jak tu, przez bawiącą się palcami dziewczynę, gdzieś wśród równinnych pól.

Poziom zmęczenia zdewaluował wszelką obowiązkowość, zgrzebność, uporządkowanie. To przedstawienie staje się niemą, zatrzymaną w bezruchu odpowiedzią na cuda przyrody.
Jest w tym odpoczynku tak opowiedzianym przez Chełmońskiego niebywała doskonałość. Uczucie pełni, po którym można poznać arcydzieło.  

Justyna Napiórkowska, historyk sztuki i europeista. 
Współprowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie i Brukseli. 
Autorka Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

2 komentarze:

  1. Przepiękny tekst.Chyba nie potrafiłabym tak wyrazić zmierzchu lata, życia...
    Bo takie uczucia towarzyszyły nam, gdy wybrałyśmy nazwę naszego domu "Babie lato", który stał się dla nas schronieniem na jesień życia...

    OdpowiedzUsuń