Dostrzegają wiele pierwsi, nie są skrępowani redakcyjnymi
rygorami. Filozofują jak Kołakowski, syntetyzują jak Bauman, najczęściej ad hoc, bez zaplecza, bez kompleksu, że im więcej wiem, tym więcej nie wiem. Śmiało.
Prosto z mostu, jak morsy do zimnej wody, jak Rzymianie do Tybru w Sylwestra. Jak
Baumgartner w przestworza. Bardzo to wszystko doceniam.
Blogerzy.
Jednego nie można im odmówić. Tego, że najczęściej są
pierwsi w zauważaniu pewnych rzeczy. Dla innych pierwsza jaskółka wiosny nie
czyni. Dla blogerów- co innego. Jest okazją do zaskakującego posta. O życiu
krótkim jak życie motyla. Ale o dobrej statystyce wejść.
Blogi są różne jak ludzie, którzy je piszą. Są introwertycy,
cholerycy, sangwinicy. Są kreatywni i naśladowczy. Są buńczuczni i systemowi.
Są napuszeni i wyemancypowani. Rozpieszczeni i sfrustrowani. Pewnie wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Rachityczni i zbudowani jak antyczny Grek z wazy.
Trzy lata temu zaczęłam pisać bloga. Po co? Żeby zatrzymać niektóre
momenty na dłużej.
Żałuję, że kiedy mieszkałam we Florencji , kiedy mieszkałam
w Rzymie blogi jeszcze nie istniały. Dzisiaj jako historyk sztuki spoglądałabym
w przeszłe posty, we wszystkie gzymsy, antyczne kamienie, renesansowe Madonny, dostrzeżone
krakelury z zobaczonych obrazów. Bez bloga- wiele z nich zapadło się w moją niepamięć,
głęboką jak rów mariański i niezmierzoną jak czarna dziura. Może kiedyś przypomni
mi coś smak jakiejś magdalenki. Na przykład wrażenia z czasów studiowania w
Bibliotece Laurenziana przy Via del Corso. Może sobie przypomnę, że za oknem słychać
było motorini, można było domyślić się żaru powietrza, a wewnątrz pachniały
stare woluminy i szeleściły kartki podręczników do prawa rzymskiego u studiującego
obok. Albo może przypomniałabym sobie jak to się stało, że trafiłam na pokaz
sztucznych ogni w Fiesole, albo jak smakowało wino tamtego wieczoru z widokiem
na Florencję, albo gdy ze znajomymi
zrobiliśmy nocną ucztę na Piazza Signoria. Może przypomnę sobie, o co
zapytałam Gorana Bregovica, kiedy spotkałam go przed koncertem w bazylice Saint
Denis pod Paryżem, tej od opata Suger, tej do której za chwilę święty Denis miał dojść niosąc
ze wzgórza Montmartre własną głowę. Może sobie przypomnę czy było wykwintnie na
kolacji u znajomego, mieszkającego na 6 m2 w paryskiej kamienicy, tam gdzie „służbie
uprasza się wejście tylnemi drzwiami”, i my właśnie „tylnemi” drzwiami
wchodziliśmy na to 7 piętro, skąd z okna roztaczał się widok na Paryż i apartament pewnej paryskiej aktorki. Nie było
bloga, gdy wjeżdżałam z rodzicami po raz pierwszy do Rzymu, na lawecie wiozącej
nasz zepsuty samochód. Nie było bloga, gdy byliśmy nielegalnymi słuchaczami
festiwalu w San Remo, gdy zatrzymaliśmy się nad jakąś zatoką, gdzie niosło muzykę,
a nad nią błyszczały festiwalowe sztuczne ognie. Nie było bloga, gdy jako
dziewczynka przysłuchiwałam się rozmowie D.P., kiedyś ocalałej z holocaustu, potem
wybitnej artystki. Nie miałam bloga, gdy chodziłam do szkoły i do przedszkola,
a i tam działy się rzeczy, które dziś byłyby dla mnie interesujące. Na przykład
czemu dostałam pewną uwagę do dzienniczka ucznia, mimo, że naprawdę byłam
grzeczną uczennicą. Nie było bloga, gdy spieszyłam się przez Pola Mokotowskie
na pewne spotkanie. Nie było, gdy w Krakowie nie grzały kaloryfery i gdy z
nieba spadały płatki wielkości monet, a w teatrze grano „Wesele”. Nie miałam bloga, gdy z siostrą czekałyśmy u
progu Comedie Francaise po autografy autorów i gdy jeden z nich zaprosił nas
za scenę. Nie było, gdy przemierzałyśmy Paryż wzdłuż i wszerz, piechotą,
czyniąc niezbędne oszczędności na biletach. Nie było bloga, gdy pierwszy raz
byłam w Tate Gallery, ani gdy przejechałam z Mazur autostopem. Ani autostopem
we francuskich Alpach,gdy na dole była złota jesień, a na górze, śnieżno-biała
zima. Ani gdy pierwszy raz czytałam
Szekspira, wcale nie w takich zamierzchłych czasach. I gdy pierwszy raz
zobaczyłam "Bitwę pod Grunwaldem" i wcale mnie nie poruszyła, ani gdy zobaczyłam
pierwszy raz Boeklina i poruszył mnie bardzo, i gdy przez drzwi ogrodu
zaglądałam do pracowni Mitoraja, i gdy pseudoinstrumentaliści szli przez zimną
Moskwę (czy była zaśnieżona?), a w futerałach mieli broń, jestem tego pewna. A ja szukałam ulic z „Mistrza i Małgorzaty”. Albo gdy uścisnęłam dłoń Diane Krall, nie
wiedząc jeszcze, że wkrótce będę bardzo ją lubiła.
I wszystko, prawie wszystko umknęło. To wszystko ja? To ja widziałam Nowy Jork i Moskwę, Legnicę i Wdzydze. Kórnik i Rzeszów. Łańcut i Wilno. New Delhi i Caracas. Toronto i Rzym. Dzięki blogowi, gdyby zawsze ze mną był, nie miałabym wątpliwości ile cudownych rzeczy mi się zdarza i zdarzyło.
I wszystko, prawie wszystko umknęło. To wszystko ja? To ja widziałam Nowy Jork i Moskwę, Legnicę i Wdzydze. Kórnik i Rzeszów. Łańcut i Wilno. New Delhi i Caracas. Toronto i Rzym. Dzięki blogowi, gdyby zawsze ze mną był, nie miałabym wątpliwości ile cudownych rzeczy mi się zdarza i zdarzyło.
Czyli- wszystko bardzo osobiste. Bardzo własne. Prywatne
życie włożone w bloga. Do powtórnego przeżywania, odkrywania, zadziwiania.
Mój blog. Moje życie!
Mój blog. Moje życie!
PS Trwa konkurs Blog Roku. Mam do niego sentyment. Polecam blogerom!
PS 2 Jest sporo blogów, które bardzo cenię. Nieodmiennie Zorkownia. Czasem blog Jonathana Jonesa z Guardiana o sztuce. Ani- która z prawdziwą pasją pisze i opowiada o swoim codziennym życiu, gotowaniu, wychowywaniu Antosia. Zarówno natemat, jak i salon24. Wiele innych, do których prowadzi mnie przypadek.
Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com
We wszystkich tych momentach niezbędny był zwyczajny, staroświecki pamiętnik! :)
OdpowiedzUsuńMiałam taki mały, brązowy notesik. Mój ówczesny tablet, a nawet dużo więcej :) Po prostu wszystko: rozkład pociągów, numery telefonów, cytaty, imiona i nazwiska, miejsca i sytuacje.
OdpowiedzUsuńJestem rachitycznym introwertykiem :) i całkiem niedawno zdecydowałam się prowadzić blog i przyznam, że w tym wszystkim raczej nie chodzi o zatrzymywanie niektórych momentów na dłużej, a przynajmniej nie przede wszystkim, ale o to raczej, że czujemy wyjątkowość tych przeżywanych momentów i bardzo chcemy się nią podzielić i przez to dzielenie się konstruujemy i swoją osobowość i daną nam przestrzeń. Dzięki blogowaniu o naszych zachwytach mogą dowiedzieć się nie tylko najbliżsi, ale potencjalnie całkiem pokaźna grupa ludzi.
OdpowiedzUsuńJuż mnie Pani namówiła- z chęcią zajrzę na Pani bloga!
OdpowiedzUsuńNa Pani bloga trafiłam zupełnym przypadkiem - ot tak wpisując jakąś frazę w Google. Jaką? Nie pamiętam - to było po południu, a ja obiecałam sobie tu wrócić, kiedy tylko znajdę czas. Chwila znalazła się dopiero teraz, bo tak odpłynęłam w "Potop" Sienkiewicza. Ale nie o tym miała być mowa. Ależ miejsc nazwiedzała (najbardziej buzia mi się uśmiechała na wieść Moskwy "Mistrza i Małgorzaty"). Ma Pani racje - blog utrwala wspomnienia. Czy to te, które przeżywaliśmy podczas podróży po świecie czy po literaturze. Bloga stworzyłam po to, by dzielić się z innymi tym, co potrafi sprawić, że zapomnę nawet o najgorszym dniu poprzez to, co kocham - pisanie. Dawniej urwane zdania trafiały do kalendarza,w którym dotąd spisuje przeżycia. Jednak blog pozwolił mi zrozumieć, że to, co jest moją pasją mogę pokazać innym i zaszczepić w nich czytelnictwo. A wspomnienia pozostałyby i bez bloga. Jednak jest to miejsce, jedno z najważniejszych w moim małym "osobisty" (a otwartym na innych) miejscem na ziemi ;D
OdpowiedzUsuńCzasem chyba lepiej (jednak) zapomnieć...lub nie pamiętać:)
OdpowiedzUsuń