16 sty 2013

Blog Roku

Jak zostać blogerem roku? Nie wiem, choć mi się to zdarzyło. Pewnie są tacy, którzy mają plan. Działają skrupulatnie. Mierzą siły. Przeprowadzili swoje życie już zupełnie z rzeczywistości do sieci. Klikają, lajkują, hejtują. Rozbrajają establishment jak sprawny saper bombę. Komentują jak Zimoch piłkę nożną. Analizują jak Einstein atom. Krytykują, demaskują, mistyfikują.

Dostrzegają wiele pierwsi, nie są skrępowani redakcyjnymi rygorami. Filozofują jak Kołakowski, syntetyzują jak Bauman, najczęściej ad hoc, bez zaplecza, bez kompleksu, że im więcej wiem, tym więcej nie wiem. Śmiało. Prosto z mostu, jak morsy do zimnej wody, jak Rzymianie do Tybru w Sylwestra. Jak Baumgartner w przestworza. Bardzo to wszystko doceniam.
Blogerzy.

Jednego nie można im odmówić. Tego, że najczęściej są pierwsi w zauważaniu pewnych rzeczy. Dla innych pierwsza jaskółka wiosny nie czyni. Dla blogerów- co innego. Jest okazją do zaskakującego posta. O życiu krótkim jak życie motyla. Ale o dobrej statystyce wejść.

Blogi są różne jak ludzie, którzy je piszą. Są introwertycy, cholerycy, sangwinicy. Są kreatywni i naśladowczy. Są buńczuczni i systemowi. Są napuszeni i wyemancypowani. Rozpieszczeni i sfrustrowani.  Pewnie wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Rachityczni i zbudowani jak antyczny Grek z wazy.   

Trzy lata temu zaczęłam pisać bloga. Po co? Żeby zatrzymać niektóre momenty na dłużej.
Żałuję, że kiedy mieszkałam we Florencji , kiedy mieszkałam w Rzymie blogi jeszcze nie istniały. Dzisiaj jako historyk sztuki spoglądałabym w przeszłe posty, we wszystkie gzymsy, antyczne kamienie, renesansowe Madonny, dostrzeżone krakelury z zobaczonych obrazów. Bez bloga- wiele z nich zapadło się w moją niepamięć, głęboką jak rów mariański i niezmierzoną jak czarna dziura. Może kiedyś przypomni mi coś smak jakiejś magdalenki. Na przykład wrażenia z czasów studiowania w Bibliotece Laurenziana przy Via del Corso. Może sobie przypomnę, że za oknem słychać było motorini, można było domyślić się żaru powietrza, a wewnątrz pachniały stare woluminy i szeleściły kartki podręczników do prawa rzymskiego u studiującego obok. Albo może przypomniałabym sobie jak to się stało, że trafiłam na pokaz sztucznych ogni w Fiesole, albo jak smakowało wino tamtego wieczoru z widokiem na Florencję, albo gdy ze znajomymi  zrobiliśmy nocną ucztę na Piazza Signoria. Może przypomnę sobie, o co zapytałam Gorana Bregovica, kiedy spotkałam go przed koncertem w bazylice Saint Denis pod Paryżem, tej od opata Suger, tej do której za chwilę święty Denis miał dojść niosąc ze wzgórza Montmartre własną głowę. Może sobie przypomnę czy było wykwintnie na kolacji u znajomego, mieszkającego na 6 m2 w paryskiej kamienicy, tam gdzie „służbie uprasza się wejście tylnemi drzwiami”, i my właśnie „tylnemi” drzwiami wchodziliśmy na to 7 piętro, skąd z okna roztaczał się widok na Paryż i apartament pewnej paryskiej aktorki. Nie było bloga, gdy wjeżdżałam z rodzicami po raz pierwszy do Rzymu, na lawecie wiozącej nasz zepsuty samochód. Nie było bloga, gdy byliśmy nielegalnymi słuchaczami festiwalu w San Remo, gdy zatrzymaliśmy się nad jakąś zatoką, gdzie niosło muzykę, a nad nią błyszczały festiwalowe sztuczne ognie. Nie było bloga, gdy jako dziewczynka przysłuchiwałam się rozmowie D.P., kiedyś ocalałej z holocaustu, potem wybitnej artystki. Nie miałam bloga, gdy chodziłam do szkoły i do przedszkola, a i tam działy się rzeczy, które dziś byłyby dla mnie interesujące. Na przykład czemu dostałam pewną uwagę do dzienniczka ucznia, mimo, że naprawdę byłam grzeczną uczennicą. Nie było bloga, gdy spieszyłam się przez Pola Mokotowskie na pewne spotkanie. Nie było, gdy w Krakowie nie grzały kaloryfery i gdy z nieba spadały płatki wielkości monet, a w teatrze grano „Wesele”.  Nie miałam bloga, gdy z siostrą czekałyśmy u progu Comedie Francaise po autografy autorów i gdy jeden z nich zaprosił nas za scenę. Nie było, gdy przemierzałyśmy Paryż wzdłuż i wszerz, piechotą, czyniąc niezbędne oszczędności na biletach. Nie było bloga, gdy pierwszy raz byłam w Tate Gallery, ani gdy przejechałam z Mazur autostopem. Ani autostopem we francuskich Alpach,gdy na dole była złota jesień, a na górze, śnieżno-biała zima. Ani gdy pierwszy raz czytałam Szekspira, wcale nie w takich zamierzchłych czasach. I gdy pierwszy raz zobaczyłam "Bitwę pod Grunwaldem" i wcale mnie nie poruszyła, ani gdy zobaczyłam pierwszy raz Boeklina i poruszył mnie bardzo, i gdy przez drzwi ogrodu zaglądałam do pracowni Mitoraja, i gdy pseudoinstrumentaliści szli przez zimną Moskwę (czy była zaśnieżona?), a w futerałach mieli broń, jestem tego pewna. A ja szukałam ulic z „Mistrza i Małgorzaty”. Albo gdy uścisnęłam dłoń Diane Krall, nie wiedząc jeszcze, że wkrótce będę bardzo ją lubiła.

I wszystko, prawie wszystko umknęło. To wszystko ja? To ja widziałam Nowy Jork i Moskwę, Legnicę i Wdzydze. Kórnik i Rzeszów. Łańcut i Wilno. New Delhi i Caracas. Toronto i Rzym. Dzięki blogowi, gdyby zawsze ze mną był, nie miałabym wątpliwości ile cudownych rzeczy mi się zdarza i zdarzyło.     

Czyli- wszystko bardzo osobiste. Bardzo własne. Prywatne życie włożone w bloga. Do powtórnego przeżywania, odkrywania, zadziwiania.
Mój blog. Moje życie! 

PS Trwa konkurs Blog Roku. Mam do niego sentyment. Polecam blogerom!
PS 2 Jest sporo blogów, które bardzo cenię. Nieodmiennie Zorkownia. Czasem blog Jonathana Jonesa z Guardiana o sztuce. Ani- która z prawdziwą pasją pisze i opowiada o swoim codziennym życiu, gotowaniu, wychowywaniu Antosia. Zarówno natemat, jak i salon24.  Wiele innych, do których prowadzi mnie przypadek.

Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

6 komentarzy:

  1. We wszystkich tych momentach niezbędny był zwyczajny, staroświecki pamiętnik! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam taki mały, brązowy notesik. Mój ówczesny tablet, a nawet dużo więcej :) Po prostu wszystko: rozkład pociągów, numery telefonów, cytaty, imiona i nazwiska, miejsca i sytuacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem rachitycznym introwertykiem :) i całkiem niedawno zdecydowałam się prowadzić blog i przyznam, że w tym wszystkim raczej nie chodzi o zatrzymywanie niektórych momentów na dłużej, a przynajmniej nie przede wszystkim, ale o to raczej, że czujemy wyjątkowość tych przeżywanych momentów i bardzo chcemy się nią podzielić i przez to dzielenie się konstruujemy i swoją osobowość i daną nam przestrzeń. Dzięki blogowaniu o naszych zachwytach mogą dowiedzieć się nie tylko najbliżsi, ale potencjalnie całkiem pokaźna grupa ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już mnie Pani namówiła- z chęcią zajrzę na Pani bloga!

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Pani bloga trafiłam zupełnym przypadkiem - ot tak wpisując jakąś frazę w Google. Jaką? Nie pamiętam - to było po południu, a ja obiecałam sobie tu wrócić, kiedy tylko znajdę czas. Chwila znalazła się dopiero teraz, bo tak odpłynęłam w "Potop" Sienkiewicza. Ale nie o tym miała być mowa. Ależ miejsc nazwiedzała (najbardziej buzia mi się uśmiechała na wieść Moskwy "Mistrza i Małgorzaty"). Ma Pani racje - blog utrwala wspomnienia. Czy to te, które przeżywaliśmy podczas podróży po świecie czy po literaturze. Bloga stworzyłam po to, by dzielić się z innymi tym, co potrafi sprawić, że zapomnę nawet o najgorszym dniu poprzez to, co kocham - pisanie. Dawniej urwane zdania trafiały do kalendarza,w którym dotąd spisuje przeżycia. Jednak blog pozwolił mi zrozumieć, że to, co jest moją pasją mogę pokazać innym i zaszczepić w nich czytelnictwo. A wspomnienia pozostałyby i bez bloga. Jednak jest to miejsce, jedno z najważniejszych w moim małym "osobisty" (a otwartym na innych) miejscem na ziemi ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Czasem chyba lepiej (jednak) zapomnieć...lub nie pamiętać:)

    OdpowiedzUsuń