18 gru 2012

O podróżach lotniczych


Podbrukselskie lotnisko Charleroi.
Docieram tu zazwyczaj po rytualnym maratonie. Zawsze w lekkim "niedoczasie". Z Mont des Arts ruchome schody wciągają mnie na moment pod powierzchnię miasta, w podziemia dworca centralnego. Przeskak po dwa ruchome schody, peron, pociąg- dowolny w kierunku dworca południowego, Gare du Midi. Torba na ramieniu ciąży, w środku laptop z oprzyrządowaniem, notatnik, dokumenty. Jest chłodno, ale robi się gorąco, poluzowanie szalika, płaszcz rozwiany, pociąg rusza, powietrze się porusza, tunele, światło w tunelu, szpaler budynków, graffiti na ścianach, znów tunel, świst i Gare do Midi.

Znów zeskok, szybciej niż rozsądek nakazuje, za 4 minuty odjeżdża mój autobus, następny za pół godziny, biegnę! Znów jestem "wpół-do-Justyny", jak to ktoś określił. Gare de Midi jest jednym z tych potężnych dworców, skrzyżowanie hali, architektura, która od razu zapewnia mi pełna dezorientację.

Dziesiątki osób idą w dziesiątki kierunków. Setki cyrkulujących atomów, niektóre z walizkami, inne z neseserami, walizeczkami, torebkami i torebeczkami. Megafony coś ogłaszają. Ludzie gdzieś podążąją. Wszystko według nieznanego porządku. Stąd pociąg do Londynu, stad do Paryża.
W prawo, w lewo? Gdziekolwiek, byle biec, nie stracić uzyskanego rozpędu. Monsieur, les navettes pour Charleroi, s`il vous plait? Pan z wózkiem widłowym mówi, żeby za nim, może nawet podwieźć. Jest, widzę światła mojego busa, zdążyłam, stoi, nie odjechał. Bonsoir, i już szeleści bilet, jestem w środku.
Razem z pasażerami kiwamy się równomiernie. Marokański kierowca wiezie nas łagodnie, ale na czas. Cierpliwie przebija się przez korek. Jedziemy autostradą. Nasz bus jak punkcik, ukoronowanie łańcuszka czerwonych świateł hamulcowych. Przed nami ten łańcuch ciągnie się po horyzont. Samochody suną jak przedmioty na taśmie produkcyjnej. Stop i start. Hamulec i gaz. Powoli i rytmicznie, do przodu co 3 metry. Potem korek się rozprasza, i następne światła przypominać będą choinkę- na tyle światła lotniska są fantazyjne i kolorowe.

Na lotnisku zestaw czynności, tych co zawsze, przepakowanie, skompaktowanie bagażu i myśli,buty z nóg, paski ze spodni, komputery otworzyć, rach-ciach, paszport i bilet w dłoń, śmiało do prześwietleń.

Ale nie tym razem. Nie wpuszczają. Wszystkich lecących do Warszawy cofają do hali. Jest ten dzień, który wypełnia statystyki linii lotniczych. Spóźnienie. Siedzę w Au pain Quotidien, noc rozpościera się coraz intensywniej, lotnisko powoli przechodzi w stan standby. Obsługa sklepów, urządzeń, ochrona, wszyscy na chwilę przed końcem przyspieszają, po to, żeby potem oddać się gestom bardzie opieszałym. Ktoś zaczyna zmywać podłogę. Ktoś opuszcza kraty w sklepie. Ktoś snuje się z mopem przez halę.W kolejnych barach, po kolei informują nas, że czas zamknięcia.To ten dzień, gdy dostaję pokutę za wszystkie korzyści z podróżowania.

Oczywiście z jednej strony nie lubię takich sytuacji, chciałabym już być w domu, ale z drugiej, w uporządkowanych planach podróżnych, w trasach, które regularnym pulsem rozchodzą się z wszystkich europejskich lotnisk do wszystkich pozostałych europejskich lotnisk, w liniach, które zaplatają równe pajęcze nici łączące się w siatkę połączeń, od Moskwy po Bilbao, tylko wtedy gdy nagle coś się spóźni, coś przesunie- zaczyna się prawdziwsza podróż.

Z tajemniczych lotniczych przyczyn przewieziono nas do Liege, na lotnisko oddalone o jakieś 80 kilometrów. Polecimy później, skądinąd. dokądinąd (?). Zamiast Charleroi - Liege. Zamiast Modlina - Chopin. Tym razem nie zdarzy mi się jakaś niebywała historia. Pożytkiem jest tylko zobaczenie ułamka Liege nocą.
I Warszawy w nocy, w śniegu!O czwartej rano!




Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

3 komentarze:

  1. Podróż jak widać bywa trudna, także mi kiedyś zdarzyła się taka przygoda...ale Twój opis jest po prostu świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Wczoraj rzeczywiście było do zapamiętania. Ukoronowaniem było krążenie nad Warszawą przez 30 minut, przed trzecią w nocy, w zamieci śnieżnej, w oczekiwaniu na przygotowanie pasów... Było tam jak w czyśćcu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Różnie ludzie przechodza przez podroze, nakladam sobie jakas maseczka do twarzy i odpoczywam, niech inni sie zajmuja lotem, ja mam chwilowa przyjemnosc ;]

    OdpowiedzUsuń