Lucca. Miasto w cieniu toskańskich faworytów. Nie równa się ze Sieną, nie równa nawet z Pizą. A co dopiero z Florencją- to inna kategoria. Tkwi dumna, niewielka, o mniej oczywistej urodzie, jak perła ukryta na dnie oceanu.
Lucca położona jest u stóp gór. Mapa mówi na nie – Alpy Apuańskie. Mieszkańcy Lucchi chyba nazwali je górami lukkańskimi, colline lucchesi. Monte Pizzorne oddziela Lukkę od Massy Maritimy, Carrary, Pietrasanty z ich marmurowymi kamieniołami. Monte Serra- od Pizy, która jak magnez ściąga, mniej zasłużenie, wszystkich turystów. Te góry wyznaczają oddrębne terytorium. Spływającą ku miastu obręczą odgradzają ją od morza, opasają łagodnymi stokami zwróconymi na południe.
Wracam tu po raz kolejny. Niespodziewanie, w sprawach zawodowych.
Dobrze to brzmi: sprawy zawodowe, które ściągają mnie o świcie w niedzielny poranek do Toskanii! Uśmiecham się do własnych myśli. Jest siódma rano, miasto europejskie, z którego przyleciałam jeszcze spało, kręcili się po nim różni wtajemniczeni- ktoś z walizką, ktoś z miotłą, ktoś na rowerze. Jedni kończyli, inni zaczynali dzień.
W Lucce można spędzić całe życie. Można też spędzić godzinę. I w obu przypadkach poczuć się, jakby musnęła człowieka chwila szczęścia. Dokładnie tak. Zostanę tu jedną noc, w maleńkiej miejscowości w górach. Usiądę z włoską rodziną przy stole, przy winie, przy oliwkach z tutejszych wzgórz i samorodnych kaparach wyrosłych ze szczelin na murach ogrodu. Potem będę spać snem sprawiedliwego w pokoju z cudownym biforium. Za oknem- wzgórza. Rano obudzą mnie kościelne dzwony i górskie ptaki. Jest cudownie!
Następnego dnia, przed dalszą podróżą, zatrzymuję się na chwilę w Lucce. Towarzyszy mi Giuseppe, rzeźbiarz. Idziemy z nim oglądać najpierw nagrobek Ilari del Carretto. Oglądam ją po raz trzeci. Marmurowa piękność dłuta Jacopo della Quercia, mistrza wczesnego renesansu.
Ilaria, wycięta z białego marmuru leży na sarkofagu, jak we śnie. Jest dyskretnie piękna. W skromnej sukni. Z psem symbolizującym wierność u stóp. Gdy umierała, jakoś w trzeciej dekadzie XV wieku, umierała nie dość, że młodo, to jeszcze jako bardzo kochana. Przypadek jak w Taj Mahal. Jak w Taj Mahal smutny wdowiec zamówił pomnik, jako świadectwo nietypowej jak na tamte czasy miłości. Gdy zachorowała, Paolo Guingi, mąż Ilarii, naświetniejszy pan Lucchi, namożniejszy z luccheńskich możnych kazał zapalić świece we wszystkich 99 kościołach miasta, z nadzieją na odwrócenie okrutnego losu. Cudu jednak wtedy nie było. Ilaria umarła, a on potem przywiódł do miasta jednego z najlepszych rzeźbiarzy swoich czasów, z zadaniem wykonania pomnika.
Czy w rzeczywistości Ilaria była taka doskonale piękna? Renesansowa Śpiąca Królewna, o rysach klasycznie doskonałych. Może to tylko licencia poetica Jacopo della Quercii.
Włosy Ilarii, w regularnych falach spływają po skroniach. Na głowie dekoracyjna opaska. Na palcu obrączka. Ubrana w prostą, lejącą się suknię. To cała jej dekoracja, to wszystkie ozdoby. Zaskakujące. Żyła w czasach luccheńskiej prosperity, gdy stąd na całą Europę trafiały szlachetne jedwabie. A ona ubrana tak bez ostentacji. Giuseppe tłumaczy, że w Lucce w czasach Guingiego narzucono ograniczające prawa, zakaz epatowania bogactwem. Jeśli by ich nie było, leżałaby teraz Ilaria w jakiś tiuniurach, falbankach i haftach. Wielki Jacopo della Quercia musiałby wyrzeźbić cudowne koronki i dekoracyjne pierścienie. A tymczasem – nic, czysta tkanina, opadająca naturalnymi fałdami. Na marmurowym piesku u stóp Ilarii ktoś współcześnie barbarzyńsko wyrysował swoje inicjały i to, że chyba kogoś kocha...
Po katedrze oglądamy jeszcze baptysterium, schodzimy do podziemi, żeby zobaczyć co zostało od IV wieku. Mozaiki, kolumny, longobardzkie mury...
Po katedrze oglądamy jeszcze baptysterium, schodzimy do podziemi, żeby zobaczyć co zostało od IV wieku. Mozaiki, kolumny, longobardzkie mury...
Kocham podróże i zawsze szukam dla nich pretekstu. Kocham widzieć nowe, uwielbiam ponownie oglądać już widziane i ciągle konfrontować znane z nieznanym, zapamiętane z rzeczywistym. Wydłużam sobie wówczas dobę, w magiczny sposób niweluję zmęczenie, wstaję o szóstej rano, żeby od siódmej, przed ósmą, gdy czekają mnie zawodowe obowiązki dobijać się do kościołów, żeby zobaczyć fragment fresku Giovanniego da Modena albo by z ciężką walizką przespacerować się przez kościoły Prato.
Do Bolonii dotarłam wieczorem, ktoś w dobrej wierze podpowiedział, że do mojego hotelu najlepiej iść pieszo. Piętnaście minut. Wędruję godzinę, wzdłuż murów okalających bolońskie stare miasto. Czas we Włoszech jest względny. Jak nigdzie indziej. Jak ktoś kiedyś napisał, tutaj po prostu wszystko trwa, cyprysy powoli pną się w górę, domy stoją przez stulecia, a oliwki rosną przeze pokolenia. Kwadrans czy godzina? Czym to jest naprzeciw wieczności tego pejzażu! Potem jeszcze wieczorny spacer, trafiam do trattorii, która okazuję się librerią, księgarnią. Podwójne szczęście- nie dość, że trattoria z doskonałym jedzeniem, to wokół - książki!
Rano, chwilę przed ósmą znowu sprzyja mi szczęście. Piazza Maggiore- centralny plac jest pusty, a bazylikę San Petronio właśnie otwiera miły pan, nazwijmy go Francesco, z potężnym pękiem kluczy. Odsuwa barierki, wymieniając ze mną kilka słów. Masz zaraz lot?-pyta. To koniecznie idź od razu do kaplicy w freskami, po lewej stronie nawy. A tam- Sąd Ostateczny, Lucyfer pożerający grzeszników. Bardziej dosłownie nie można było tego namalować.
Kościół San Petronio jest ogromny. Mieścił 50.000 ludzi, co do jednego mieszkańca Bolonii. Do przejścia wewnątrz nawy kilkadziesiąt metrów, jest potężny, zwłaszcza dla osoby spieszącej się na samolot!
Kościół San Petronio jest ogromny. Mieścił 50.000 ludzi, co do jednego mieszkańca Bolonii. Do przejścia wewnątrz nawy kilkadziesiąt metrów, jest potężny, zwłaszcza dla osoby spieszącej się na samolot!
Wieże w Bolonii to wyraz włoskiej bella figura. Nie różnią się dla mnie niczym od postawy kapitana włoskiego statku, który dla popisu podpłynął za blisko linii brzegowej. Jedna pnie się 60 metrów w górę, na wątłej podstawie – na tej sejsmicznej ziemi. Prowokacja. Czy jest tu miejsce na zdrowy rozsądek? Czasami tak. Jedną z wieży obniżono w średniowieczu o 20 metrów, ale tylko dlatego, że była krzywa!
Do Bolonii mam sentyment, Myślę o Janie Kochanowskim, który przyjechał tu studiować. Bologna dotta, Bolonia uczona- z najstarszym uniwersytetem. W San Petronio* widziałam wahadło Foucault. To tu Umberto Eco, tutejszy wykładowca znalazł dla siebie temat do powieści.
Tekst z przewodnika podpowiada mi, że studiował tu też Mikołaj Kopernik. Pomyślałam, że astrologię. Nic z tych rzeczy- prawo pontyfikalne. Przypominam sobie inny pobyt tutaj, w strugach deszczu, gdy trzeba było porzucić przewodniki, zrezygnować z planu i iść tylko trasą wyznaczoną przez niekończące się arkady! Przypominam sobie też podróż bolońskimi, wąskimi uliczkami, gdy z rodzicami garść lat temu wjechaliśmy do centrum autem i zakleszczeni między murami składaliśmy lusterka, żeby przejechać.
Potem podróż jest muzyczna, Najpierw poznaję muzyka jazzowego, który opowiada mi o całym swoim życiu spędzonym w podróży. Koncerty od Tajwanu po Moskwę. Efekt rozmowy w pociągu. Po półgodzinie wiem wszystko, o żonie, dzieciach, wnukach! A potem, w samolocie siedzę obok chłopca z Singapuru. Spał przez większość lotu, ale w pewnym momencie, przez sen rozegrał palcami jakąś partyturę. Dosłownie. Przed lądowaniem obudził się. Zapytałam go czy jest pianistą, odpowiedział, że tak, pyta -skąd wiem? Przez sen grał Chopina!
Podróże, podróże. Uwielbiam je!
* W tym miejscu wcześniej była pomyłka. Poprawiona. Wiem, że szukacie na tym blogu raczej wrażeń niż przewodnika, więc wierzę, że literówki mi wybaczycie ;-)
Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.comJustyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com
aro 51
OdpowiedzUsuńJustyno, moje "podróże" z Tobą
są wspaniałym przeżyciem.
Jedni piszą z werwą i lekkim humorem,
albo przytaczają tylko suche fakty.
Ty piszesz inaczej...
z nutą nostalgii...
ciepło i
tak od serca, że wzruszam się.
Dziękuję Aro, ten blog to dość osobista sprawa, rodzi się z wrażeń, prosto z serca :) Z pozdrowieniami, Justyna
Usuńaro 51
OdpowiedzUsuń... a Ilaria mogła być w rzeczywistości taka
doskonale piękna
trafiłam zupełnie przez przypadek, a że podróże są mi szczególnie bliskie i Twój jeżyk bardzo do mnie przemawia, melduję się na dłużej ;), mam nadzieję, że następnym zawodowym przystankiem będzie Florencja :)
OdpowiedzUsuńDo Florencji faktycznie mają mnie przyciągnąć wkrótce plany zawodowe na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych :-)
UsuńJak zawsze pięknie...Czy podróżujesz zawsze...sama?
OdpowiedzUsuńNie zawsze...za to zawsze mam potrzebę podzielenia się tym co zobaczyłam- od razu, albo chwilę potem. Stąd opłaty roamingowe, w których musza pomieścić się opisy obrazów ;-) Stąd tez ten blog.
Usuń