Kupiłam kiedyś na targu staroci przy Grand Sablon pewne zdjęcie. 10 x 6 cm, pożółkły papier, cena 1 euro. Fotografia w kolorach sepii, zamglona jak Nałęczów późną porą, po deszczu.
Na fotografii dwójka dzieci, w wystylizowanych pozach. Już sobie wyobrażam jak musiały się skupiać na moment błysku lampy. Fotograf pewnie miał długi surdut i stosownie sumiaste wąsy. Pochylał się pod kątem prostym, chowając głowę pod kurtyną wizjera. Kazał im wciągnąć powietrze i nie ruszać się . Tyle domysłów. Pewne jest tylko to, że zdjęcie wykonano w atelier przy Chaussée de Haecht w Brukseli, o czym świadczy opis. Pewnie ponad sto lat temu.
Najpierw myślałam, że na zdjęciu są dwie dziewczynki, albo co najmniej rodzeństwo. Spodobało mi się to, skojarzyło ze mną i z moją siostrą. Dwie różne osoby, choć z tej samej gliny. Niesamowita wieź. Relacje bliskie, nawet jeśli jesteśmy daleko. Czasem łagodne jak rzeka Iłżanka, czasem jak szybka, czerwcowa burza. Zawsze dużo emocji. Siostrzanej miłości. Osoby, które mają rodzeństwo pewnie wiedzą o czym mówię.
Na zdjęciu jest rzeczywiście dwójka dzieci. Dziewczynka i chłopczyk.
Ona ubrana zalotnie, choć nowocześnie, jak na swój czas. Żadnych turniur, żadnych koronek. Tylko miedza futerka, którą obszyta jest sukienka. I buty, jak u tancerki z Mazowsza. Panienka z mufką chroni ręce w rękawiczkach. Jej sukienka, skrojona prosto, jedynie błyszczy welurem. Jedwabna wstążka we włosach. Element szaleństwa, frywolności. Jedyny. Jej wzrok nie znosi sprzeciwu. Mała, uparta księżniczka.
Obok chłopiec, czteroletni dandys. Fryzura Adolfa Dymszy. Łagodny lok, jak fala Dunaju, spływa kontrolowanie po wysokim, gładkim czole.
Przyglądam się bliżej. Pierwsze wrażenia są złudne. Mamy do czynienia z niewinną sceną miłosną. Pastisz dorosłości. Chłopczyk trzyma dziewczynkę za rękę. Romantyczność ukryta pod tunelem mufki. Nic z dzisiejszej wymowności.
Minęło sto lat, i ja za jedną monetę kupuję fotografię od rozmownego sprzedawcy. Zabawne. Jakie historie można spotkać na targu staroci.
Magda i ja, w Neapolu, foto : Mama :)
PS Dziś dzień ojca. A czy jest także dzień siostry? Dzień brata? Anarchistycznie go ogłaszam, z dedykacją dla siostry, Magdy, mojej Magdusi, zawsze pierwszej czytelniczki!
Wszystkiego najlepszego dla Taty!
24.06. Wczoraj zatrzymałam się nad "moją" fotografią dwójki belgijskich dzieci sprzed stu lat. Dziś, moja krótka historia otrzymała niespodziewany epilog. Zupełnie przypadkiem (...nieprzypadkowe przypadki), w czasie internetowej wędrówki trafiłam na tekst profesor Marii Poprzęckiej, u której studiowałam w warszawskim IHSie. Poprzęcka omawia zdjęcie z książki Hochschilda. Na fotografii jest dwóch kongijskich rówieśników dzieci z "mojego" zdjęcia. W tym samym czasie gdy "moja" mała, belgijska para w kaszmirowych płaszczykach pozowała u brukselskiego fotografia, udając dorosłość, dzieci kongijskie niczego nie musiały udawać. Poważni i uciemiężeni czarni chłopcy pozują do zdjęcia z kikutami rąk. Dają nieme świadectwo okrucieństw kolonializmu z czasów Leopolda II. Poruszające. Maria Poprzecka o thonecie w jądrze ciemności.
Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com
Eh ... Grand Sablon - dla mnie to sztuka afrykańska (Conrad w "Jądrze ciemności pisał o Brukseli mało pochlebnie jako o przypominającej "pobielany grób), o jakiej w Polsce można tylko pomarzyć, a gdy jeszcze trafi się na BRUNEAF ... Jest tam mała ślepa uliczka Impasse Saint Jacques - obecność obowiązkowa :-).
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Grand Sablon podczas Bruneaf, rewelacja, niczego podobnego jeszcze w życiu nie widziałam. Pozdrawiam :-)
UsuńA stąd już blisko do Paryża :-) na "Parcours des mondes" we wrześniu. To chyba jedyna dziedzina, w której Paryż ustępował Brukseli, co prawda niewiele ale jednak :-).
UsuńSpróbuję sprawdzić Impasse Saint Jacques, chcę też zobaczyć muzeum Afryki w Tervueren. Polecam tekst Marii Poprzęckiej z Dwutygodnika- informacje tu ^
OdpowiedzUsuńWarto (szczególnie w okresie BRUNEAF a trudno go na Grand Sablon nie zauważyć) zwłaszcza, że jest rzut beretem od Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych. Zresztą w okolicach Grand Sablon są wszyscy najwięksi marszandzi sztuki afrykańskiej - warto zajrzeć bo w Polsce to tak na prawdę terra incognita. Tekst M. Poprzędzkiej znam (ale dziękuję za podpowiedź), trochę mnie rozczarował - zabrakło w nim "wartości dodanej" :-). Polecam za to album "Africa lost" C. Zagourskiego choć nie dotyczy on sztuki par excellance :-). Tervueren - jak najbardziej tyle że można przeżyć lekki szok :-) jeśli porówna się je z naszymi wystawami.
Usuń