Berlin. Po kilku dniach w podróży przez Europę wracam do domu zatrzymując się po drodze, w takim kilkudniowym XXI-wiecznym petit-Grand Tour, trochę z konieczności, trochę dla przyjemności. Podoba mi się taka podróż, pozwala na powolniejszą zmianę pejzażu.
Przyleciałam tu wczoraj wieczorem, na lotnisko Schönefeld (można w wolnym tłumaczeniu powiedzieć, że to pole, ładne, przestrzenne pole- to się zgadza. Schönefeld to wyspa niefrasobliwości na spokojnym niemieckim oceanie, na ziemi uporządkowanej i nielubiącej niespodzianek. Przystanek przed wstąpieniem na terytorium, gdzie wszystko zacznie działać bez zarzutu. Około godziny dwudziestej była tam tylko garstka pracujących osób i spora grupa zagubionych turystów - Hiszpanie, Francuzi, Tajka, Włosi i ja, wszyscy poszukujący bezskutecznie informacji: jaki pociąg, o której godzinie zawiezie nas do świateł wielkiego miasta. Wieża Babel, w której niespodziewanie dla siebie stałam się przewodnikiem grupy. Bardziej niż mapy, to przypadek pomógł nam dotrzeć do celu.
Berlin. Jedno z tych miast, które z niewiadomych przyczyn elektryzują, pulsują niebywałą energią, świecą własnym, niepowtarzalnym blaskiem. Zawsze kiedy tu jestem, zastanawiam się czemu przyjeżdżam tu tak rzadko. Będę przyglądać się Berlinowi przez szkiełko stereotypów, przez narzędzie, w które byłam zaopatrzona przez lata, z perspektywy zza rzeki. Takie sąsiedztwo, że wiele osób wciąż nie zna sąsiada; chociaż wzajemnie często pożyczamy sobie sól i mąkę, robimy to chyłkiem, jakoś niewyraźnie. Rozmawiałam kiedyś z Niemcami z Frankfurtu nad Odrą, którzy nigdy w życiu nie przeszli przez most łączący ich miasto ze Słubicami! Stawali najwyżej na brzegu, spoglądając przez chwilę na wschód, nad głęboką i wielowiekową rzeką stereotypów. Przez kilka chwil spróbuję się w niej zanurzyć, przepłynę wpław, przyjrzę tym kliszom. Niektóre stereotypy chyba odrzucę, inne pewnie potwierdzę.
W Berlinie zatrzymałam się w hotelu we wschodniej części, posadzonego jak kolorowy kwiat w otoczeniu z czasów wczesnego Honeckera, w architekturze jak z okolic zza warszawskiej Żelaznej Bramy. Mój pokój był na wysokim piętrze, z widokiem, który zrekompensował wszystkie trudy podróży. Berlin pod moimi stopami, cudowna panorama z ulicami gwieździście rozchodzącymi się w dal, obsypywana z grudniowego nieba płatkami śniegu, jakby ktoś znad chmury rozrzucał confetti.
Jak w piosence U2, “so far, so close”. Zawsze kiedy tu jestem zastanawiam się, jak to jest, że rzeczywiście jesteśmy z Niemcami "so far, so close...", w tysiącu lat sąsiedztwa. Dziś zobaczę poświęconą powikłanej polsko-niemieckiej bliskości wystawę „Tür an tür”, „sąsiedzkie drzwi” w Martin Gropius Bau.
Notatki z wystawy- wkrótce.
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com
Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com
Udanej podróży i jeszcze link do piosenki z ciepłym pozdrowieniem od TG :-)
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=_cFcL1VjLvY
Dziękuję, T ;-)
OdpowiedzUsuń