15 sty 2017

Śmierć Marata Jacques-Louis Davida



Kilka dni temu, przeglądając jakiś album, zatrzymałam się na tym obrazie. Oczywiście znałam go i (odrobinę) pamiętałam z lekcji historii. Zawsze robił na mnie duże wrażenie. Uświadomiłam sobie jednak, że mimo, że oglądałam go tu, w Belgii, w Królewskich Muzeach Sztuki w Brukseli, to nigdy do końca z Brukselą go nie łączyłam. A także, że patrzyłam na niego dokładnie tak jak chciał tego autor. Zasadniczo - to wspaniała rzecz, taka zgodność twórcy i odbiorcy. Tym razem jednak w wersji Davida stawką jest historyczna prawda. Niekoniecznie w pełni oddana.  

"Smierć Marata" Jacques Louis Davida wystawiona jest w północnej galerii sztuki dawnej. Można dotrzeć do tego obrazu po zobaczeniu już wszystkich Boschów, Bruegli, Rubensów. To niespodziewanie duże płótno. Obraz jest dość matowy w porównaniu do wersji z reprodukcji. W sali, gdzie jest eksponowany ma niewątpliwie status arcydzieła.

I jest arcydziełem.

Kiedy myślę o tym muzeum, nie jest dla mnie nigdy pustą przestrzenią. Zaraz umiejscawiam w niej salę z van der Weydenem, wiem gdzie wisi "Upadek aniołów" z warsztatu Boscha, a także na której ścianie upada Ikar Bruegla. Tymczasem ten Jacques-Louis David samodzielnie nie trzyma się mojej pamięci. Mimo, że niewątpliwie czuję w nim ogromną siłę.

Zdałam sobie zatem sprawę, że ten obraz, o którym wciąż tak łatwo zapominam, jest właśnie tu. Być może zbyt francuski dla Belgii, ale jest to jedno z kilku najważniejszych dzieł, które w tej kolekcji można znaleźć.

To jeden z naczelnych obrazów kojarzonych z Wielką Rewolucją Francuską. Przyznam, że nie interesuje mnie teraz za bardzo kontekst polityczny. Mam wrażenie, że przez dwieście lat wynikłe z niego emocje lekko zmurszały. Jak płaty farby odpadły od źle zagruntowanego płótna, odsłaniając podmalówkę. Choć mogę się mylić, bo ślad śmierci Marata jest w każdym mordzie politycznym, jaki nam się na tym świecie zdarzy(ł)...

Oto zatem Jean-Paul Marat został właśnie zamordowany.

Jego blade ciało ułożone jest w przypominającej sarkofag wannie. Historycznie sprawa była dość trywialna- długimi kąpielami podobno leczył chorobę skóry, egzemę.
Charlotte Corday, ta, która go zabiła, najpierw z premedytacją kupiła sztylet i podstępnie dostała się do Marata. Niewątpliwie w poczuciu, że jej dłoń jest tylko narzędziem opatrzności, po które ktoś tak silny jak ona, tak zdeterminowany i tak odważny musi sięgnąć.

Charlotte, która pewnie wiedziała, że za ten czyn również ją za chwilę spotka śmierć, że przeprowadzą ją w haniebnym pochodzie, wśród okrzyków tłumu, na szafot.

Polityczne tło zostawiam, ale zastanawiam się nad mocą malarskiej propagandy, która również na mnie, po tylu latach, tak skutecznie działała.

Po prostu czuję żal, patrząc na Marata.
Ofiara zbrodni, wygląda tak niewinne. Zwłaszcza, jak na siewcę terroru, którym był.

Pieta rewolucji- tak ten obraz określano.


Już sam fakt, że powstał w 1793 roku daje do myślenia. Czemu wtedy, gdy gorączkowo gilotynowano zbyt posażnych i strącano z nisz rzeźby królów, czemu w tym czasie terroru (w służbie pełnej demokracji i równości), czemu wtedy ktokolwiek zajmował się malowaniem? Sam tytuł w wersji oryginalnej podkreśla sam czyn, a nie skutek: "Marat assassiné"- "Marat zamordowany".
Daje to trop do śledzenia przyczyn jego powstania.  

Propaganda. Malarska propaganda w wydaniu klasyka, który na dodatek był przyjacielem zamordowanego.

W niepamięć idą zgilotynowani z rozkazu Marata arystokraci.
Na śmietnik historii, jak zwykło się mówić.
Marat natomiast- na płótno, które miało wyznaczać nową ikonografię. Współtworzyć nowy świat utopijnej równości, który potrzebował swojego bohatera.

Czemu jednak ta śmierć Marata nie ma odrębnego "życia", tym razem jako muzealny eksponat, i dotychczas nie przywarła do marketingowego obrazu belgijskiego muzeum*? Może jednak ta czarna strona bohatera sprawia, że okazywane jest jak- owszem- zdolne dziecko, ale z lekkim zażenowaniem, bo nie z prawego łoża? 

Oczywiście, gdy pojawia się słowo "śmierć"- robi się odrobinę nieswojo. Ale ta obecna jest w tym obrazie w sumie zaledwie w tytule i może w czerwonej, podłużnej plamce na bladym ciele Marata.

Jak na śmierć- zatem niezwykle estetyczna. Co prawda w twarzy Marata jest zbyt dużo bólu jak na sen, o który można byłoby go posądzić. Jego sylweta porównywana niekiedy do ciała Chrystusa w scenach zdjęcia z krzyża mi przypomina także równolegle omdlewającą Marię z madryckiego obrazu Rogiera van der Weydena.

A zatem zbrodniarz przedstawiony jak Chrystus. Płótno, jak papier, wszystko przyjmie...

Ciekawa dla mnie jest estetyka tej śmierci. To nawiązanie do klasycznej rzeźby. To tak mocne w swej symbolice ułożenie Marata od razu w sarkofagu- romantycznie czy pragmatycznie, choćby ten udawał wannę? Kąpiel w sarkofagu. W miejscu wiecznego spoczynku. Ha. Ciekawy skrót, z życia wprost do wieczności.

Tak, śmierć w tym przedstawieniu tak mocno wkroczyła w sferę życia. Bardzo zresztą konkretnego. Podobno nawet w trakcie pogrzebu Marata, prawdziwego spektaklu na potrzeby szarganego konfliktami Paryża,  jego ciało przykrywano mokrym prześcieradłem, w nawiązaniu do kąpieli.

Biedny, nagi, bezbronny człowiek pada ofiarą zbrodni.

Śmierć czyli oderwanie od życia. Ta śmieć- tak pokazana- całkowicie oderwała Marata od życia, od jego życia, gdyż zdjęła z niego szatę terroru, który tak bez żadnej wątpliwości realizował.

Oto uczyniła męczennikiem żołnierza, który tak bez wątpliwości, śmiało brnął w krwawe rządy.

Piękno i wzruszający charakter tej sceny przykryły odrobinę prawdy.
Mamiąc również mnie, przez surową urodę tego obrazu, dodając empatii w patrzeniu na Marata.

Siła sztuki to czasem także tkwiące w niej niebezpieczeństwo.



Reprodukcje: 
Śmierć Marata, 1793, Jacques-Louis David, Królewskie Muzea Sztuki w Brukseli
Zdjęcie z Krzyża, ok. 1435, Rogier van der Weyden, Madryt, Prado

* Królewskiego muzeum...a tu obalający monarchię rewolucjonista- męczennikiem :)  
Justyna Napiórkowska, historyk sztuki i europeista. 
Współprowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie i Brukseli. 
Autorka Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz