"Syn Szawła" to filmowe arcydzieło.
Być może nie należy tak mówić o filmie, który traktuje o Zagładzie. Zagłada ma taki wymiar, że nie wypada jej ujmować w ramy jakiejkolwiek fabuły. Nie mamy prawa do sztuki o Holokauście, po Holocauście.
Ale ten film jest jak dokument. Trudny, bardzo bolesny i który trzeba zobaczyć, bo zobowiązuje do tego pamięć.
Wrzuca widza z całą mocą w piekło Auschwitz, z którego apokaliptycznych przestrzeni nie sposób się wyrwać.
Przybliżone kadry dają obraz, w którym wszystkie demony ubrane są w niezwykle realistyczną wizję.
Pot, krew, palące mieśnie, których pracę widać na szkieletowanych ciałach. Wszyscy trwają w napięciu i strachu, który nigdy nie gaśnie.
Oglądamy zwykły obozowy dzień. W pierwszym planie jest potworna rutyna. Zagłada odbywa się w jej tle.
Natrętnie towarzyszymy bohaterowi, Szawłowi (Saulowi) Ausländerowi (wielki w tej roli Géza Röhrig), gdy ten jako członek Sonderkommando zmuszony jest uczestniczyć w przemyśle Zagłady.
Szaweł pracuje bez wytchnienia; z porażającą powagą i skupieniem, która wskazuje, że choć widzi to wszystko, co wokół, próbuje ocalić niewinność oczu, zachować dystans. Jakby tego nie widział. Bez krztyny buntu, ale sprawiając, że wszystkie jego czynności są mechaniczne. Wykonuje je jego ciało, ale dusza walczy wytrwale, by być od nich wolna, nie dopuścić za zaakceptowania tego porządku piekła.
Samo pokazanie machiny Holocaustu jest niezmiernie realistyczne. Taki obraz mieści w sobie całe okrucieństwo i niewyobrażalny pragmatyzm zabijania. Porażającą organizacyjną rutynę- niepojętą ekonomię komór gazowych i pieców krematoryjnych...
Oglądając na ten film także widz, podobnie jak Ausländer*, nie może już się buntować. Staje się wieźniem tego zorganizowanego aparatu. Przez kolejne sceny jest zespolony bliskim kadrem z Ausländerem i po prostu próbuje przetrwać, ratując ostatni skrawek swojej duszy.
Jednak i w tym piekle nadchodzi głód katharsis. Pojawia się granica, której nie można przekroczyć. To zgoła nic nie znaczące w nadmiarze potworności wydarzenie.
W pewnym momencie, w Szawle budzi się obsesyjna potrzeba pochowania chłopca, który cudem przeżył natrysk w komorze gazowej.
Ausländer zaczyna miotać się jak Antygona, na miarę okrutnego XX wieku. Budzi się w nim potężne pragnienie pochowania chłopca, oddania zadość rytuałowi pogrzebowemu, odmówienia kadisz. Chęć spełnienia choć tej ostatecznej powinności, próba ocalenia tego chłopca choć w tym wymiarze generuje w bohaterze poteżną i nieracjonalną silę działania. Gdy doktor śmierć chwilę wcześniej dobijał chłopca zastrzykiem, Ausländer po prostu zastygł w bezruchu, nawet nie jęknął, jakby z wymiaru "tu i teraz" już dawno zrezygnował. Zapragnął ocalić jedynie wieczność, poprzez rytuał pogrzebowy, który stał się ostatnim bastionem człowieczeństwa na tych zgliszczach świata.
Ten pochówek staje się jego obsesją. Szaleństwem realizowanym rozmyślnie i wytrwale.
W tym filmie pojawia się też przez ułamek sekundy wybawienie. Objawia się w uśmiechu na twarzy Szawła Ausländera w jednej z ostatnich scen... Ten uśmiech na porażająco skupionej przez cały film twarzy Szawła to najpiękniejszy uśmiech kina.
Choć nie prowadzi do dobrego zakończenia, bo takiego nie można się było spodziewać...
To film bardzo trudny. Oglądając go, łatwo zupełnie wątpić w swoje człowieczeństwo. Ale w finale otrzymujemy też jakiś blask nadziei.
Syn Szawła ( 2015)
reżyserii László Nemes
na podstawie scenariusza László Nemesa i Clary Royer
* Czy nazwisko też niesie znaczenie- obcy?- jest tu, ale on nie stąd, poddany, ale nie pogodzony
Być może nie należy tak mówić o filmie, który traktuje o Zagładzie. Zagłada ma taki wymiar, że nie wypada jej ujmować w ramy jakiejkolwiek fabuły. Nie mamy prawa do sztuki o Holokauście, po Holocauście.
Ale ten film jest jak dokument. Trudny, bardzo bolesny i który trzeba zobaczyć, bo zobowiązuje do tego pamięć.
Wrzuca widza z całą mocą w piekło Auschwitz, z którego apokaliptycznych przestrzeni nie sposób się wyrwać.
Przybliżone kadry dają obraz, w którym wszystkie demony ubrane są w niezwykle realistyczną wizję.
Pot, krew, palące mieśnie, których pracę widać na szkieletowanych ciałach. Wszyscy trwają w napięciu i strachu, który nigdy nie gaśnie.
Oglądamy zwykły obozowy dzień. W pierwszym planie jest potworna rutyna. Zagłada odbywa się w jej tle.
Natrętnie towarzyszymy bohaterowi, Szawłowi (Saulowi) Ausländerowi (wielki w tej roli Géza Röhrig), gdy ten jako członek Sonderkommando zmuszony jest uczestniczyć w przemyśle Zagłady.
Szaweł pracuje bez wytchnienia; z porażającą powagą i skupieniem, która wskazuje, że choć widzi to wszystko, co wokół, próbuje ocalić niewinność oczu, zachować dystans. Jakby tego nie widział. Bez krztyny buntu, ale sprawiając, że wszystkie jego czynności są mechaniczne. Wykonuje je jego ciało, ale dusza walczy wytrwale, by być od nich wolna, nie dopuścić za zaakceptowania tego porządku piekła.
Samo pokazanie machiny Holocaustu jest niezmiernie realistyczne. Taki obraz mieści w sobie całe okrucieństwo i niewyobrażalny pragmatyzm zabijania. Porażającą organizacyjną rutynę- niepojętą ekonomię komór gazowych i pieców krematoryjnych...
Oglądając na ten film także widz, podobnie jak Ausländer*, nie może już się buntować. Staje się wieźniem tego zorganizowanego aparatu. Przez kolejne sceny jest zespolony bliskim kadrem z Ausländerem i po prostu próbuje przetrwać, ratując ostatni skrawek swojej duszy.
Jednak i w tym piekle nadchodzi głód katharsis. Pojawia się granica, której nie można przekroczyć. To zgoła nic nie znaczące w nadmiarze potworności wydarzenie.
W pewnym momencie, w Szawle budzi się obsesyjna potrzeba pochowania chłopca, który cudem przeżył natrysk w komorze gazowej.
Ausländer zaczyna miotać się jak Antygona, na miarę okrutnego XX wieku. Budzi się w nim potężne pragnienie pochowania chłopca, oddania zadość rytuałowi pogrzebowemu, odmówienia kadisz. Chęć spełnienia choć tej ostatecznej powinności, próba ocalenia tego chłopca choć w tym wymiarze generuje w bohaterze poteżną i nieracjonalną silę działania. Gdy doktor śmierć chwilę wcześniej dobijał chłopca zastrzykiem, Ausländer po prostu zastygł w bezruchu, nawet nie jęknął, jakby z wymiaru "tu i teraz" już dawno zrezygnował. Zapragnął ocalić jedynie wieczność, poprzez rytuał pogrzebowy, który stał się ostatnim bastionem człowieczeństwa na tych zgliszczach świata.
Ten pochówek staje się jego obsesją. Szaleństwem realizowanym rozmyślnie i wytrwale.
W tym filmie pojawia się też przez ułamek sekundy wybawienie. Objawia się w uśmiechu na twarzy Szawła Ausländera w jednej z ostatnich scen... Ten uśmiech na porażająco skupionej przez cały film twarzy Szawła to najpiękniejszy uśmiech kina.
Choć nie prowadzi do dobrego zakończenia, bo takiego nie można się było spodziewać...
To film bardzo trudny. Oglądając go, łatwo zupełnie wątpić w swoje człowieczeństwo. Ale w finale otrzymujemy też jakiś blask nadziei.
Syn Szawła ( 2015)
reżyserii László Nemes
na podstawie scenariusza László Nemesa i Clary Royer
* Czy nazwisko też niesie znaczenie- obcy?- jest tu, ale on nie stąd, poddany, ale nie pogodzony
Fajnie napisana recenzja filmu, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń