19 kwi 2013
Bruksela dla początkujących i średnio-zaawansowanych
Mieszkałam w Paryżu, mieszkałam we Florencji. Mieszkam w Warszawie, ale od kilku lat moim drugim miastem jest Bruksela.
Jak w litanii, Bruksela ma kilka przydomków. Skrzyżowanie kontynentu. Europejski sztab centralny, od Lublina po Lizbonę. Polityczny pępek Europy. Stolica europejska i stolica Europy.
To chyba najczęściej personalizowane miasto świata. Bruksela ciągle działa w trzeciej osobie. Bruksela decyduje. Bruksela protestuje. Bruksela wprowadza. Bruksela karze i nagradza. I te wszystkie decyzje podejmuje Bruksela przy oczywistym rozdwojeniu jaźni, które jej doskwiera. Przy tym zatomizowaniu miasta zszytego z tak różnych dzielnic, jak różne są europejskie kraje. Jak rozbieżne postulaty polityczne. Przy tej całej różnorodności, która ją tworzy. Przy tych wszystkich kontrastach, które ubarwiają życie w niej. Może dlatego Bruksela, jak ten szczególny twór, który przycupnął na tej ziemi pozostaje ciągle w budowie.
Zapraszam na mały spacer po mojej Brukseli.
Im dłużej tu jestem, tym mniej o Brukseli wiem. Przyznaję się do początkowego braku pokory, gdy po przejściu kilku pasaży miałam wrażenie, że oto mam już swoją definicję miasta. Poczucie, że schwytałam w dłonie miejski geist, wyczułam genius loci, że zrozumiałam strukturę utkaną z tak różnobarwnych nici. Nie wystarczy zobaczyć Grand Place, dzielnicę europejską, ogród Cinquentenaire i Atomium.
Trzeba jeszcze poczuć rytm w klubach jazzowych, trwogę w dzielnicach zakazanych, zachwyt w podmiejskich pałacach jak perły ułożonych wśród pięknych ogrodów. Usłyszeć kilka języków przy jednej wizycie w sklepie. Wyłonić się z będącej w ciągłym remoncie stacji metra Schuman, żeby zobaczyć transparentne, szklane imperium Komisji Europejskiej. Wielokrotnie zmoknąć w niespodziewanym deszczu. Z rzadka opalać się na jednym z miejskich skwerów. Z dystansem przyjrzeć życiu rodów królewskich i arystokratów. Poznać miejsca tysięcy ekspatriantów. Wypełniają oni teraz swoim życiem kamienice należące niegdyś do zasobnych mieszkańców Belgii, tego małego kraju z kolonią przerastającą go kilkukrotnie. Kraju z ambicjami i powikłaną historią. Z niepewnością co do przyszłości. Z lekkim napięciem zawieszonym między słowami wypowiadanymi po francusku i po flamandzku.
A zatem chwilę po tym, gdy pławiliśmy się już poczuciu, że wszystko już znamy i pora iść dalej, nadchodzi moment, gdy okazuje się, że nie wiemy nic. Obraz zaczyna rozpadać się jak mozaika w kalejdoskopie, po to,żeby po chwili stworzyć zupełnie nową i niepowtarzalną konfigurację.
Przy Notre Dame du Sablon w zeszłym roku rosły piękne hortensje. W parku przy Pałacu Królewskim ( z braku patrona nazwanym po prostu Parc) wieczorem biegają wysportowani, a nocą- kuny. W małym hoteliku Moon pokoje mają wielkość łóżka a w kinie des Acteurs sala jest tak pusta, że można być jedynym widzem. W teatrze de Vaudeville złoto łuszczy się z balustrad. W operze sztuka współczesna sięgnęła klasycznych plafonów; jakiś malarz pokrył je efektem Pollocka. Tak, znam to miasto dość dobrze. Wykraczam poza przewodnik. Ale mimo wszystko Bruksela wciąż mnie fascynuje.
To miasto jest jak mistrz wagi średniej. Nigdy nie wiemy, czego po nim się spodziewać.
W sercu starego miasta znajduje się Agora. Miejsce, gdzie toczy się prawdziwe życie. Prawdziwsze niż na sąsiadującym Grand Place. Grand Place zobowiązuje złotym blaskiem zdobień na swoich kamienicach, dumnymi postaciami na zwieńczeniu budynków, frywolną konstrukcją wieży ratuszowej, pnącej się wyżej niż rozsądek nakazuje. Grand Place jest bardziej formalny. Jak wizytówka wyłożony przed przybyszem na powitanie miasta.
A w centrum tego sąsiadującego placyku, przy Grassmarkt rośnie kilka drzew, czasem szumi kapryśna fontanna. Zobaczyć to można późnym wieczorem, gdy znika architektura okazjonalna, stelaże, przenośne kantorki, gdy zaprzestanie pląsów streetowy artysta podrzucający ogniste kule w rytm muzyki Tiersena. Wtedy Bruksela przez chwilę udaje Paryż, zaułek na Montmatrze albo na rue Sainte Genevieve. W środku placu stoi kiosk ruchu. Zajmuje może dwa metry kwadratowe, ale mieści w sobie cały kontynent. Jest jak prawdziwy insert z innego świata. To kwintesencja brukselskiego charakteru. Wyłom w cukierkowym obrazie miasta zdobionego koronkową robotą kamieniarzy wszystkich epok. Oklejony plakatami, wypełniony gazetami. W środku sprzedawczyni. Azjatka w szyku sylwestrowym. Brokat na oczach. Błysk na paznokciach. Brylantyna na włosach. Bruksela to miasto, gdzie każdy ma prawo do swojego stylu, niezależnie od pory dnia i miejsca.
Inny fragment miasta. Przy Placu Jeu de Balle od rana do wczesnego popołudnia trwa karnawał staroci. Można wymyślić najdziwniejszą rzecz, której się pragnie, a na placu z pewnością uda się ją znaleźć. Ten plac rodzi poszukiwaczy przygód. Rodzi kolekcjonerów. Oglądałam w Brukseli niedawno kolekcję szklanych gałek zwieńczających balustrady schodów. Wytwory rzemieślników od Petersburga po Murano. I szalona pasja kolekcjonera, który pewnie kiedyś po prostu przypadkiem zobaczył jedną taką szklaną kulę i schwytany w sieć oryginalnego pomysłu teraz przemierza świat w poszukiwaniu kolejnych okazów.
Drewniane stoliki w La mort subite. Musiały słyszeć różne historie przez ostatnie sto lat. Wyobrażam sobie, że tu mógł śpiewać Jacques Brel. Teraz trwa gwar, wśród kandelabrów, luster i rozpędzonych kelnerów, którzy trafnie rozpoznają potrzeby klientów i bez nadmiernej uprzejmości przynoszą na starych tacach co trzeba.
Parc Cinquentenaire. Przestrzeń ambitnie zielona, jak Central Park. Kilka okolicznych ulic obsadzonych klonami. Ciągnących się kilometrami. Podobnych do siebie bliźniaczo. Wypełnionych kamienicami świadczącymi o pewnej świetności. Po horyzont, gdzieś na przykład do Tervuren.
Mont des Arts- moje miejsce, mój adres. Tu prowadzę galerię. Za oknami rozpościera się widok na królewskie biblioteki i ogród francuski. W jego zamknięciu - konny pomnik belgijskiego króla. Uliczka Mont des Arts jest pochyła, bardzo jasna. W dól prowadzi do Grand Place, w górę- do królewskich kolekcji i muzeum Magritte`a.
Katedra- najmniej eksponowana katedra starej Europy. Choć mieści się w samym sercu miasta, otoczona jest parkanem mniejszych budowli. Średniowieczna konstrukcja obrośnięta jest biurowcami z lat siedemdziesiątych. Stąd można wrócić małym przesmykiem na Grand Place, mijając pomnik Don Kichote`a i Sancho Pansy, utrudzonych wędrowców z brązu, idących gdzieś i nigdzie. I tu spacer można skończyć, zawieszając pod przykrytym chmurami brukselskim niebem retoryczną kwestię bez odpowiedzi - dokąd zmierzasz, Don Kichote?
Miłego weekendu!
Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też często tam bywam. Wspaniałe i zróżnicowane miejsce : )
OdpowiedzUsuńA dla Conrada Bruksela to był "pobielany grób" ale jak wiadomo de gustibus ... :-)
OdpowiedzUsuń